Szymon Wieczorek, redaktor POLON.pl: Niedawno KE przestudiowała polski plan konwergencji na 2023 r. i wydała rekomendacje dot. działań w tym roku, w 2024 i po 2024. W jaki sposób Polska może poprawić swoje wyniki w takich kategoriach jak: efektywność wydatków, transport publiczny czy klimat inwestycyjny?
Mateusz Urban, Oxford Economics: Konsolidacje fiskalnie z natury nie są rzeczami łatwymi. Oczywiście istnieją okresy, kiedy okoliczności zewnętrzne nieco pomagają rządzącym w ich przeprowadzeniu. Im wyższy wzrost nominalnego PKB (czyli wzrost realny plus inflacja), tym zbicie poziomu długu czy ograniczenie deficytu jest łatwiejsze. W ciągu ostatnich 2 lat mamy do czynienia z taką sytuacją. Spadek zadłużenia w stosunku do PKB był przede wszystkim spowodowany wzrostem nominalnym większym od wciąż niskiego oprocentowania naszego długu.
Natomiast jeśli chodzi o aktywną politykę fiskalną, jej wpływ był tym, co podbijało dług. Deficyt pierwotny był dodatni, ok. 1,5% potencjalnego PKB. Jedynie inne czynniki przeważyły i pozwoliły – pomimo dość znacznego deficytu pierwotnego – zbić poziom długu.
Jeśli chodzi o nadchodzącą przyszłość, widzimy dość wyraźnie, że poluzowanie w zasadzie rozpoczęte w 2022 r., cała karuzela związana z tzw. Polskim Ładem, skończyła się de facto istotną obniżką podatków . Wstępne założenia reformy wprawdzie zakładały uszczerbek dochodów budżetu państwa, ale jej ostateczna wersja – przy „pomocy” znacznie przesadzonej w mojej ocenie reakcji środowisk przedsiębiorców i części komentariatu ekonomicznego – znacznie to pogłębiła. Z jednej strony mamy do czynienia z osłabianiem strony przychodowej budżetu państwa i ogólnie finansów publicznych – widać to wyraźnie w danych podatkowych za rok 2023 r. Z drugiej strony mamy presję na rekordowy wzrost wydatków na zbrojenia o prawie 2% PKB w ciągu jednego roku. Skłania to do zadawania pytań, na ile efektywnie jesteśmy w stanie takie wydatki w tak krótkim czasie zrealizować. Natomiast gdyby jedynie chodziło o wzmożone wydatki na zbrojenia, nie stanowiłoby to tak dużego problemu – są to wydatki, które zostaną poniesione i gdy już zostaną zrealizowane, będą mniejsze.
Martwią mnie natomiast inne kategorie wydatkowe, które nie przejmą ciężaru konsolidacji fiskalnej. Związane jest to naturalnie z nadchodzącymi wyborami. Nadal mamy do czynienia ze wzrostem wydatków na politykę społeczną, ze znacznym wzrostem wydatków w ujęciu nominalnym na emerytury. Spodziewam się, że deficyt nieznacznie przekroczy 5% PKB. Jeżeli składane obietnice wyborcze zostaną spełnione, będą utrzymywać one deficyt na podwyższonym poziomie również w kolejnym roku.
Nie widzę w rządzie ani motywacji, ani miejsca na jakiekolwiek cięcia wydatków. Jeżeli popatrzymy z szerszej perspektywy regionu, premier Orban próbuje przeprowadzać konsolidację fiskalną poprzez cięcia inwestycji publicznych. Nie wychodzi mu to najlepiej – on również doświadcza problemów ze stroną dochodową. Z tego powodu deficyt Węgier jest nadal bardzo wysoki. Ograniczanie inwestycji to raczej nie jest najlepsza metoda zmniejszania deficytu budżetowego. Tak zwane cięcie wydatków czy inwestycji publicznych jest bardzo krótkowzroczną polityką, która jedynie na chwilę może poprawić wskaźniki fiskalne, jednak kosztem średnio- czy długoterminowego potencjału gospodarczego.
Wracając do pytania, zgadzam się z rekomendacją Komisji Europejskiej, polityka fiskalna w Polsce powinna przynajmniej stać na straży tego, aby stabilizować poziom długu publicznego. Jednak aby to zrobić – jeśli zwiększenie dochodów jest politycznie niemożliwe a oprocentowanie nowego długu – należy racjonalizować wydatki. Najpewniej nie stanie się to w tym roku i najpewniej również nie w przyszłym, jest to po prostu na ten moment niewykonalne politycznie.
W kontekście tego co Pan powiedział – szacunki NBP mówią o obniżeniu inflacji i sprowadzeniu jej do celu w 2026-27 r. Jednak Pana zdaniem ten termin się wydłuży?
Jeśli chodzi o współdziałanie polityki fiskalnej z monetarną – co według mnie jest kluczem do tego, aby ściągnąć inflację do celu w perspektywie do 2025 r. – mamy o tyle „szczęścia”, że czynniki zewnętrzne sprzyjają dezinflacji. Dane za ostatnie miesiące pokazały, że inflacja spada szybciej niż się spodziewaliśmy. Poprawia to perspektywy na przyszły rok. Jest to niezależne od polityki banku centralnego czy polityków.
Natomiast polski rząd na różne sposoby utrudnia walkę z inflacją w 2024 i 2025 r. Znacznie łatwiej będzie sprowadzić inflację do poziomów jednocyfrowych – nawet w okolice 6-7% – ale tak naprawdę gra o jej ściągnięcie do wyznaczonego celu dopiero się wtedy rozpocznie. Obawiam się, że z deficytem 5% w tym roku i 4% w przyszłym, im więcej zakumulujemy polityk socjalnych, tym perspektywy dla inflacji bazowej będą gorsze.
Gdyby doszło do racjonalizacji wydatków fiskalnych, przede wszystkim tych najbardziej inflacjogennych, walka będzie ciężka i 2025 r jako moment powrotu do inflacyjnego celu wydaje się zawierać ryzyka w górę i przy nawet niewielkim odwróceniu korzystnych światowych trendów (np. istotnego wzrostu cen ropy naftowej) będziemy musieli czekać na nie dłużej.
Komunikacja banku centralnego i polityka monetarna to dość duży, osobny temat. Na ten moment powiem jedynie, że sygnalizacja obniżek stóp w okresie wakacyjnym czy powakacyjnym jest moim zdaniem przedwczesna. Dzieje się to w kontekście podcinania skrzydeł polityce monetarnej za pośrednictwem narzędzi administracyjnych, np. wakacji kredytowych. Prawie 7% stopa bazowa NBP nie działa tak samo, jak działałaby bez nich. Jeżeli wakacje kredytowe zostaną przedłużone, to nadal polityka rządu będzie działać proinflacyjnie, opóźniając moment powrotu inflacji do celu. Mamy też do czynienia z historycznie ciasnym rynkiem pracy i dość radykalnym tempem podnoszenia płacy minimalnej. Te presje kosztowe będą wciąż znaczne w przyszłym roku.
Wśród rekomendacji UE, pomijając kwestie związane z zieloną transformacją, pojawiły się sugestie że Polska powinna zająć się takimi obszarami jak efektywność wydatków publicznych, transport publiczny, klimat inwestycyjny. W jaki sposób Polska mogłaby zaadresować te kwestie, aby wypadać lepiej na tle innych krajów wspólnoty?
Zgadzam się, że Polska w dużej mierze cicho abdykowała ze swoich obowiązków na dość wielu obszarach polityki publicznej, szeroko rozumianej. Zwiększone transfery pozwoliły na prywatyzację wielu z wymienionych usług. Zamiast bezpłatnych usług publicznych mamy do czynienia z coraz większą proporcją finansowania ich ze środków własnych obywateli, po to, aby jakoś istniejącą dziurę zasypać.
Martwi mnie obserwowalna tendencja do rozwiązywania skomplikowanych, strukturalnych problemów “dosypywaniem” pieniędzy, jednak nawet nie na konkretne problemy, a na dodatkowe transfery socjalne. Chcę jednak wyraźnie zaznaczyć – to nie jest tak, że dodatkowe transfery są z natury niewłaściwym narzędziem polityki społecznej. Kilka z programów wprowadzonych w ostatnich latach miało znaczny pozytywny wpływ na sytuację materialną wielu Polek i Polaków a szczególnie ich dzieci. Jednak wykluczenie transportowe, transport publiczny, inwestycje w sieć autobusów i kolei regionalnych, ochrona zdrowia – to duże, skomplikowane tematy. Wymagają większej sprawności państwa i konsekwencji działania.
Przez ostatnie 10-15 lat prawie nigdzie nie mieliśmy do czynienia z konsekwentną polityką w tym zakresie. Być może chwalebnym wyjątkiem jest budowa dróg i autostrad. Osobiście chciałbym zobaczyć podobną konsekwencję i efektywność w innych obszarach, mogłaby to być swego rodzaju dobra praktyka. Jednak takie działanie nie jest politycznie opłacalne. Przygotowanie dużego planu rozwoju regionalnej komunikacji publicznej wymaga zasobów, czasu, współpracy pomiędzy ministrami, rządem i samorządami. Niestety, nie sprzedaje się to politycznie, tzn. ilość włożonego wysiłku nie jest współmierna do korzyści wizerunkowej. Rząd proponował już komunikaty czy projekty dotyczące wykluczenia transportowego, jednak ustępuje to miejsca innym tematom, chociażby wspomnianym transferom socjalnym.
Długotrawłą konsekwencją tego stanu rzeczy jest to, że Polska nie rozwinęła w sobie instytucjonalnych możliwości do podejmowania tak dużych, złożonych i strategicznych programów, które są wielokrotnie bardziej skomplikowane niż ustanowienie czy waloryzacja transferów pieniężnych.
Magdalena Melke, redaktorka POLON.pl: Czy środki z KPO mogą pomóc w obniżeniu inflacji i podniesieniu wzrostu gospodarczego w Polsce? Jeśli tak, to na jakiego rzędu zmiany możemy liczyć?
Z analizy, którą przeprowadziłem już w momencie zaognienia sytuacji i zablokowaniem środków, wynikało, że ich brak w 2023 r. jest równowartością 1 punktu procentowego wzrostu gospodarczego mniej. Powiedzmy, zamiast 0,8% wzrostu, mielibyśmy wzrost bliski 2%. Jednak nie to jest najważniejsze.
W porównaniu do całości gospodarki, skala wydatków nie jest tak duża, jest rozłożona na wiele lat. Skumulowana różnica w poziomie PKB pomiędzy scenariuszem bazowym bez KPO i z KPO wynosił ok. 2-2,5% – o tyle byłoby ono wyższe po otrzymaniu i zainwestowaniu środków z programu w perspektywie długoterminowej. Można powiedzieć, że kupilibyśmy sobie trzy czwarte roku wzrostu PKB „za darmo”. Jednak nawet nie sam wzrost jest w tym kontekście kluczowy. Jeśli jednak nie idą za tym inwestycje, może się to kończyć podwyższoną inflacją.
To, co według mnie jest w KPO najważniejsze, to poprawne zidentyfikowanie głównych wyzwań średnioterminowych dla polskiego społeczeństwa i jakości życia w Polsce. Mam na myśli tutaj zieloną transformację, elektromobilność, ochronę zdrowia. Należą one do strategicznych polityk publicznych, ciężko jest je rządowi zreformować bądź politycznie nie opłaca się ich dofinansować czy rozwijać. KPO mógłby być dużym błogosławieństwem właśnie z tego powodu – 1 PLN czy 1 EUR we wspomnianych kategoriach zdziałałoby znacznie więcej dobrego dla polskiej gospodarki czy obywateli, niż 1 PLN którego rząd nie dostanie, bo zrezygnował z opłat za autostrady.
Musimy myśleć nie tylko o ilości, ale też o jakości alokacji pieniędzy. Skoro rząd nie uznaje za priorytet polityk publicznych, na które był skierowany KPO, to wydawało się wręcz oczywistym, że powinien walczyć o pieniądze w sposób skuteczny. Ekonomicznie rzecz biorąc, jeśli okaże się, że tych pieniędzy nie zobaczymy – a wygląda na to, że jesteśmy na dobrej drodze do takiego rozwiązania – to będzie to zaprzepaszczona duża szansa rozwojowa dla Polski. Nie chcę jednak wpadać tutaj w dramatyczny ton, wpadłbym w taki, gdyby doszło do zamrożenia wszystkich środków z Unii. Wtedy możemy mówić o bardzo dużym, jeśli nie dziejowym błędzie polityki międzynarodowej i gospodarczej.
Komentarzy 1