Szymon Wieczorek, POLON.pl: Jak radzi sobie gospodarka niemiecka w kontekście rosnących stóp procentowych i nagłego odejścia od rosyjskich surowców?
Mateusz Urban, Oxford Economics: Odpowiedź na to pytanie powinna składać się z dwóch części. Po pierwsze, niemiecka gospodarka poradziła sobie z serią szoków, które ją dotknęły, znacznie lepiej niż się obawiano. Ogromne zaburzenie dotyczące dostaw surowców energetycznych i wzrost ich cen, szybujących do wcześniej niespotykanych wartości, nie skończył się wbrew niektórym przewidywaniom głęboką niemiecką recesją. Gospodarka wyhamowała, a niemiecki urząd statystyczny zrewidował szacunki wzrostu za ostatni kwartał zeszłego roku i pierwszy obecnego. Okazało się, że co prawda doszło do technicznej recesji, ale mimo wszystko była ona bardzo płytka, wręcz marginalna.
Przede wszystkim zwraca uwagę elastyczność niemieckiego przemysłu, nawet tego, który wydawał się bardzo „ociężały” jeśli chodzi o dostosowywanie się do tego typu zmian – mowa tutaj przede wszystkim o energochłonnym przemyśle ciężkim i przemyśle chemicznym. Okazało się, że nastąpiła tam istotna – w szczytowym momencie 20-procentowa – redukcja zużycia gazu przez racjonalizację produkcji, zamianę źródła energii z gazu na rzecz alternatynych źródeł i częściowej substytucji energochłonnych produktów przez ich import. Co ważne, oszczędności energetyczne zostały dokonane bez proporcjonalnego spadku w produkcji, uchroniło to przed znacznie większym spadkiem PKB.
Tym niemniej zacieśnienie polityki monetarnej i wysoka inflacja wpłynęły na stronę popytową po stronie konsumentów – gospodarka niemiecka nadal się z tym zmaga, co uwidoczniają dane chociażby dotyczące sprzedaży detalicznej. Jeszcze w marcu była ona prawie 8 procent niższa rok do roku. Usługi trzymają się lepiej.
W przypadku gospodarki niemieckiej możemy więc mówić o siłach, ciągnących ją w obydwu kierunkach, zarówno po stronie przemysłu, jak i konsumpcji i konsumentów niemieckich. Sprawia to, że obecnie gospodarka oscyluje wokół 0 proc. wzrostu PKB w ujęciu kwartał do kwartału. Niewiele wskazuje na to, abyśmy mieli do czynienia z szybkim i znacznym odbiciem w drugiej połowie roku – najpewniej jednak nastąpi, przede wszystkim poprzez spadek inflacji. Dzisiejsze dane są dość pozytywne i wskazują na jeszcze szybszy spadek inflacji, niż się ogólnie spodziewa. W Oxford Economics uważamy, że dezinflacja będzie szybsza i mocniejsza, niż przewiduje konsensus rynkowy – utwierdzają nas w tym również dostępne dane.
Magdalena Melke: Rozszerzając wątek energetyczny: biorąc pod uwagę obecną sytuację na rynku energetycznym oraz wyłączenie niemieckich elektrowni atomowych, jak ocenia Pan przygotowanie gospodarki i energetyki niemieckiej na sezon zimowy 2023/2024? Co spowodowało brak silnej reakcji gazochłonnego sektora, jakim jest niemiecka branża chemiczna, na tak gwałtowne zmiany w dostawach surowca?
Mateusz Urban: Wymieniłbym tutaj dwa czynniki. Pierwszy z nich dotyczy odejścia od gazu rosyjskiego, jednak pamiętajmy, że Niemcy starali się i starają zastąpić go gazem skroplonym, LNG. Pływające terminale (postawione w rekordowym tempie) pozwoliły na uzupełnienie zapasów gazu, dzięki czemu nie doszło do odgórnego odcinania odbiorców od surowca. Właśnie to stanowiło największe obawy – perspektywa wyboru przesyłu gazu do gospodarstw domowych (które muszą się ogrzać) lub do przemysłu. Naturalnie, w takich sytuacjach rządy zawsze wybiorą gospodarstwa domowe, z dość oczywistych względów. Pamiętajmy, że przede wszystkim praca została wykonana na polu dostaw LNG.
Drugi czynnik dotyczy oszczędności surowca, nie tylko poprzez ograniczone zużycie, ale również racjonalizację części procesów przemysłowych np. zwiększenie elektryfikacji i zastąpienie gazu energią elektryczną. Spowodowało to naturalnie pewne spadki w produkcji sektorów energochłonnych (ok. 10-15 procent).
Niemniej jednak nadal, pomimo znacznych spadków cen na światowych rynkach gazu, nie widać odbicia w niemieckiej produkcji energochłonnej. Najprawdopodobniej czynnikiem jest tutaj spadający popyt światowy, ma to też związek z zacieśnieniem polityki monetarnej, w mniejszym stopniu fiskalnej, na świecie i tym, że raczej odbiorcy półproduktów z ciężkiego przemysłu są w fazie korzystania ze zgromadzonych zapasów. W związku z tym brakuje nowych zamówień na półprodukty czy produkty finalne. Uderza to chociażby w gałąź przemysłu chemicznego, wyrobów z gumy itd. Tak więc z jednej strony mamy wiatr w żagle, wynikający z niższych cen energii na rynkach światowych, z drugiej strony branże nie są w stanie przekuć tego w zwiększoną produkcję.
Magdalena Melke: Jak duża jest Pana zdaniem rola gospodarki niemieckiej w “ciągnięciu do góry” krajów takich jak Polska i Czechy ramach wspólnego unijnego rynku?
Mateusz Urban: Jest to pewnego rodzaju truizm: powiedzenie, że polska gospodarka jest silnie związana z niemiecką. Oczywiście jak najbardziej się z tym zgadzam, potwierdzają to wszystkie dane – blisko 30 procent naszego eksportu idzie bezpośrednio do Niemiec, również „przez nich” podpinamy się do globalnych łańcuchów wartości. Tym niemniej, co ciekawe, wydaje się, że zależność polskiego przemysłu od niemieckiego osłabła w ostatnich latach, szczególnie po pandemii. Podczas popandemicznego odbicia zaobserwowaliśmy bardzo duży wzrost w polskiej produkcji przemysłowej. Do pewnego stopnia było to spowodowane wzrostem zapotrzebowania na polskie produkty, w których wytwarzaniu mamy relatywne przewagi konkurencyjne, nie było to jednak przede wszystkim związane ze wzrostem zapotrzebowania na półprodukty, a na produkty finalne, np. meble.
Z jednej strony nasze gospodarki są silnie połączone, jednak najwyraźniej przesuwamy się trochę w górę łańcuchów wartości. To z kolei sprawia, że zawirowania w niemieckiej gospodarce nie powodują już automatycznie pogorszenia gospodarki nad Wisłą – a przynajmniej nie są one tak wyraźnie odczuwalne jak jeszcze miało to miejsce w połowie zeszłej dekady. Najpewniej ma to związek z dywersyfikacją, przede wszystkim polskiej produkcji dóbr – nie jesteśmy już tak mocno skoncentrowani na produkcji dla sektora automotive, jak Węgry czy Słowacy. Mimo wszystko 70 procent naszego eksportu nie trafia do Niemiec, w innych krajach ta dynamika przemysłu może być nieco inna. Wydaje mi się, że jest to kolejna cegiełka przyczyniająca się do mniejszego odbioru osłabienia gospodarki niemieckiej w Polsce.
Kolejna hipoteza dotyczy całej narracji nearshoringowej, jednak chciałbym podkreślić, że nie posiadam co do niej nadal w pełni sprawdzonych danych. Ewentualne straty polskich dostawców w przypadku zwolnienia niemieckiego przemysłu zostały skompensowane dzięki przenoszeniu produkcji do Polski i związanej z nim rekordowej wartości bezpośrednich inwestycji zagranicznych w ostatnich latach. Na poziomie agregatu produkcji przemysłowej wychodzimy na tym o wiele lepiej – może to maskować to polsko-niemieckie połączenie, na które tak mocno zwracaliśmy uwagę, szczególnie w latach przedpandemicznych.
Innymi słowy: nie są to według mnie sprzeczne tezy. Możemy być jednocześnie mocno związani, a zależność dotycząca dynamiki produkcji mogła się osłabić.