Kontynuując serię poświęconą polityce demograficznej, o której mogli Państwo przeczytać tutaj, tutaj i tutaj, tym razem skupiamy się na polityce migracyjnej. W bardzo krótkim czasie Polska z kraju emigracyjnego stała się krajem imigracyjnym. O tym, co to oznacza, jakie wyzwania generuje i co należałoby z nią zrobić politycznie,
Szymon Wieczorek, POLON.pl: W ostatnich latach obserwowaliśmy intensywny napływ imigrantów na rynek pracy, przede wszystkim Ukraińców i Białorusinów. Biorąc jednak pod uwagę znaczące wydrenowanie obu krajów i oczekiwania naszego rynku pracy, które są większe niż oba kraje są w stanie nam zapewnić, będziemy potrzebować więcej migrantów. Co w oparciu o obecne trendy wiemy o krajach czy rejonach świata, skąd będą do nas przybywać?
dr hab. Maciej Duszczyk, prof. UW: To zależy od podejścia, które nazywamy selektywną polityką migracyjną. My niestety nie mamy spójnej polityki migracyjnej – polityki, która jasno pokazywałaby, z których kierunków Polska chce przyciągać cudzoziemców. Mamy kilka instrumentów, które możemy stosować w tym celu.
Jednym z takich są podstawowych instrumentów są oświadczenia pracodawców o zatrudnieniu cudzoziemca. Dla pięciu państw Polska prowadzi uproszczone procedury dostępu rynku pracy, w tym gronie są: Białoruś, Ukraina, Mołdawia, Gruzja i Armenia. Tutaj mamy preferencje, które mają charakter prawny.
Natomiast selektywną politykę migracyjną buduje się głównie poprzez konsulaty oraz umowy polityczne z poszczególnymi państwami. Gdy spojrzymy na napływy na nasz rynek pracy, to zauważamy, że dopuściliśmy obywateli takich krajów jak Indie, Pakistan i Filipiny a także, w mniejszym stopniu, Bangladesz.
Z pewnych faktów możemy wywnioskować, jaka jest faktyczna polityka w zakresie przyciągania cudzoziemców. Niestety, afera wizowa bardzo mocno utrudniła identyfikację tych osób. Wiemy o tym, że dochodziło do różnego rodzaju nadużyć. Nie mówię tutaj wyłącznie o korupcji, ale o szerszym ujęciu problemu. Chodzi o kwestię systemu wydawania polskich wiz cudzoziemcom, którzy chcieliby podjąć działalność gospodarczą czy pracować w Polsce, a może przez Polskę wyjechać do innych krajów UE.
Pojawia się tutaj następujący problem. Pochodzenie imigrantów nie zależy to od tego, kto chce do Polski przyjechać, tylko kogo my chcemy do Polski zaprosić i na jakich zasadach. Od tego będzie zależeć, skąd przyjeżdżają imigranci. Na to się oczywiście nakłada europejska polityka wizowa, bo część państw jest objęta embargiem wizowym. Uznaje się, że dokumenty tych państw są niewystarczająco wiarygodne, by mogły być uznawane za niepodważalne stwierdzenie np. wieku czy obywatelstwa danych osób.
A więc tu mamy znacznie bardziej skomplikowaną historię. Odwracam to pytanie. Nie pytam skąd, tylko jakich byśmy chcieli i jak ta polityka powinna wyglądać.
Czy wiemy, ilu obywateli Ukrainy przebywało w Polsce w przededniu rosyjskiej inwazji? Jak dokładnie jesteśmy w stanie to oszacować?
Mamy szacunek Głównego Urzędu Statystycznego, który był robiony w czasie pandemii. Patrzymy na różne dane, dotyczące różnego rodzaju statusów pobytowych, które Ukraińcy uzyskiwali do 24 lutego 2022 roku. Analizujemy również zmiany statusów pobytowych np. z pobytu tymczasowego na ochronę tymczasową i odwrotnie.
Dlatego też my, badacze demografii i migracji, przyjmujemy szacunek GUS-owski. A więc mówimy o tym, że w Polsce w przededniu rosyjskiej inwazji przebywało 1,3 – 1,4 miliona obywateli Ukrainy. Taki szacunek pokazujemy w różnego rodzaju ekspertyzach i scenariuszach.
W marcu bieżącego roku OECD zbadało polityki migracyjne w różnych krajach przynależących do organizacji. Polska polityka imigracyjna w zakresie przyciągania utalentowanych pracowników, przedsiębiorców oraz studentów została oceniona w tym badaniu jako znacznie poniżej średniej. Co robią kraje znajdujące na szczycie rankingów, czego my nie robimy?
Tu znowu trzeba odwrócić pytanie. Napływ tzw. wysoko wykwalifikowanych migrantów zależy od typu gospodarki. Nasza gospodarka jest raczej oparta na taniej sile roboczej. A więc osoby wysoko wykształcone, pracujące w zawodach innowacyjnych, np. przy różnego rodzaju nowych technologiach: kosmicznych, energetycznych, rozwoju sztucznej inteligencji nie będą znajdowały w Polsce zatrudnienia i same szukają innych destynacji niż Polska. W tym ujęciu my nie tylko nie jesteśmy liderami, ale nawet nie jesteśmy w grupie państw wydających dużo na innowacje.
Spójrzmy na polską energetykę, opartą na węglu. A w tym zakresie specjalnie dużo się nie dzieje, bo nie podchodzimy innowacyjnie do węgla. Zarzuciliśmy polityki dotyczące np. gazyfikacji węgla jako mało przyszłościowe.
A więc nie jesteśmy atrakcyjnym państwem, nawet gdybyśmy nie wiadomo co zrobili. Gdybyśmy powiedzieli, że każda osoba, która ma specyficzne kwalifikacje może do Polski przyjechać, to prawdopodobnie te osoby i tak by nie przyjechały. Te osoby mogą pojechać do innych państw, w których istnieje rozwinięty rynek, oczekujący na ich specjalistyczne kwalifikacje.
Jeżeli nie ma u nas rynku, to tych osób po prostu nie będzie. Trzeba najpierw wytworzyć popyt na takich pracowników, uwzględniając wynagradzanie takich osób na odpowiednim poziomie. Należy stworzyć odpowiednią infrastrukturę, na przykład poprzez inwestycje rządowe lub inwestycje prywatne. One wytworzą rynek, a wiec i popyt na osoby, które będą mogły na nim pracować.
Inwestycje prywatne mogłyby do Polski napłynąć także z zagranicy, ale to my potrzebujemy zrobić pierwszy krok. Najpierw musimy wykształcić własnych ludzi w poszczególnych zawodach innowacyjnych. Po pojawieniu się takich pracowników musi być trochę inwestycji publicznych po to, żeby oni od razu nie wyjechali po skończeniu studiów czy zdobyciu kwalifikacji. Dopiero wtedy wytwarza się pewnego rodzaju nisza i inwestycje rozwijają się na tyle, że brakuje pracowników i wtedy państwo otwiera się na pracowników o takich kwalifikacjach spoza kraju.
Niestety, inaczej się nie da. Nikt w Polsce nie zainwestuje, kiedy nie ma wysoko wykwalifikowanych pracowników. My ich nie ściągniemy, bo nie ma rynku. A więc to są rzeczy postawione na głowie. My powinniśmy najpierw stanąć na nogi i określić, co jest dla nas możliwe, a co nie jest. Jakie instrumenty polityki migracyjnej mogą być zastosowane, a jakie nie mogą.
Zawsze mówiłem, że polityka migracyjna pełni rolę służebną wobec gospodarki. Jeżeli gospodarka potrzebuje tanich pracowników, to można ich ściągnąć z prawie dowolnego miejsca na świecie. Jeżeli gospodarka potrzebuje pracowników wysoko wykwalifikowanych, to wtedy jest to trudniejsze działanie. Ale polityka migracyjna zna takie instrumenty, które na to pozwalają.
Ale najpierw musi powstać rynek. Bez rynku nie da się nic zrobić.
Czy rozwiązanie państw stosowane przez kraje jako prowadzące najskuteczniejszą politykę imigracyjną – system punktowy – jest rozwiązaniem wartym rozważenia w naszym, polskim kontekście?
Tak naprawdę te systemy punktowane są trzy albo cztery. Mamy Australię, Kanadę, Wielką Brytanię i w jakimś stopniu kiedyś taki system stosowali Czesi. W 2008 roku stworzyliśmy taki projekt systemu punktowego w Polsce, a ja byłem jednym z jego współautorów. Był on oparty na systemie czeskim, ale jednak dostosowany do naszej specyfiki. Obejmował on różnego rodzaju zasady przyznawania punktów, ale ostatecznie się nie przyjął.
Nawet się temu nie dziwię. Wracając do poprzedniego punktu, każdy z nas może zrobić sobie australijski lub kanadyjski test imigracyjny, pozwalający wyjechać jako wysoko wykwalifikowani migranci ekonomiczni do tamtych państw. Jest to możliwe, ponieważ te systemy są otwarte. Zachęcam swoich studentów do tego, żeby sobie taki test zrobić.
Ale na wysoko wykwalifikowanych pracownikach sprawa się nie kończy. W Australii istnieje lista pożądanych zawodów i ona nie obejmuje tylko zawody wysoko wykwalifikowane, ale także inne bardzo potrzebne na australijskim rynku pracy. W Kanadzie system działa trochę inaczej, ale jest modelowo bardzo podobny.
Istnieją jeszcze inne modele w stylu punktowym. Na przykład, Kanada w prowincji Quebec ma taki odrębny system, który w większym stopniu bierze pod uwagę profil społeczny danej osoby. Nie tylko kwalifikacje, ale też m.in. to, czy ma rodzinę oraz w jakim jest wieku. Wracając do tego, co mówiłem wcześniej – najpierw musielibyśmy określić, kogo w ogóle potrzebujemy, czy jesteśmy w stanie już dzisiaj taki system punktowy sensownie zaprojektować tak, żeby on odpowiadał na zapotrzebowanie gospodarki oraz poszczególnych grup społecznych.
Dopiero wtedy możemy rozmawiać o wdrożeniu takiego systemu. System punktowy wprowadza się w takich państwach, w których istnieje bardzo duży rynek na pracowników o wysokich kwalifikacjach m.in. po to, by odsiać niechcianych pracowników.
Czy my jesteśmy już państwem na tyle rozwiniętym, żeby taki system punktowy tworzyć? To jest wyzwanie na przyszłość i powinniśmy już nad takim systemem pracować, natomiast jego wdrożenie może jeszcze poczekać.
Kolejna część wywiadu wkrótce.