Szymon Wieczorek: Czy spośród szeregu krajów postkomunistycznych Polska może zostać określona jako ten kraj, który w zakresie transformacji i rozwoju gospodarczego odniósł największy sukces?
Dr Stanisław Kluza: W wydanej 2 miesiące temu książce autorstwa naszego think-tanku (QUANT-TANK) pt. „Polska w Unii Europejskiej – bilans korzyści”1 pokazujemy, że w istocie tak jest. Pokazanie, jak do tego doszło, wymaga dokonania retrospekcji. Mamy za sobą duży przedział czasowy. W tym roku Polska obchodzi dwa okrągłe jubileusze – dwudziestolecia w Unii Europejskiej oraz 30 lat od złożenia wniosku o członkostwo w UE.
Pierwszy rozdział naszej książki podejmuje temat domykania luki rozwojowej Polski w procesie transformacji. Polska jest tutaj porównana z różnymi grupami państw. Pierwsze porównanie dotyczy krajów naszego najbliższego regionu, czyli do Czech, Węgier i Słowacji. Drugie zestawienie porównuje Polskę z dwiema gospodarkami czarnomorskimi, czyli Rumunią i Bułgarią. Te dwa kraje transformację zaczęły trochę później i niektóre procesy zaszły w nich wolniej.
Trzecie porównanie zestawia Polskę z gospodarkami krajów nadbałtyckich – Litwy, Łotwy i Estonii. Choć te kraje odniosły największy sukces per capita, to taki sukces nie jest w pełni porównywalny do Polski. Małym gospodarkom po prostu łatwiej go odnieść. Czy są one zatem dobrym punktem odniesienia dla Polski?
Pamiętajmy, że kraje nadbałtyckie są też największym beneficjentem środków unijnych na mieszkańca.
To prawda. Przypomnijmy jednak, że nie tylko dostały największe dotacje w UE, ale także w momencie rozpoczęcia transformacji były na wyższym poziomie rozwoju gospodarczego niż Polska.
Rysunki 1, 4, 5, 6, 7, 8 i 9 z Raportu2 przedstawiają wzrost gospodarczy Polski w porównaniu z różnymi grupami krajów.
Czwarte porównanie zestawia Polskę z wysokorozwiniętymi krajami Europy Zachodniej, do których aspirowaliśmy pod względem poziomu rozwoju. Są to m.in.: Niemcy, Włochy, Hiszpania, a także Wielka Brytania. Wykres porównujący PKB Polski z największymi krajami Unii Europejskiej pokazuje, jak bardzo Polska zmniejszyła lukę rozwojową.
Piąte porównanie zestawia nasz kraj z państwami o ustabilizowanym dystansie rozwojowym do krajów najbogatszych. Do takich krajów zaliczaliśmy zawsze Brazylię, Meksyk i Turcję. Polska zaczynała transformację gospodarczą z poziomów znacznie niższych niż te trzy kraje i w pewnym momencie prześcignęła je. Obecnie to te trzy kraje mają dystans do nadrobienia względem Polski.
Ostatnie dwa inne porównania dobitnie pokazują, jak duży sukces transformacyjny osiągnęła Polska. Na tle pozostałych europejskich spadkobierców ZSRR oraz Albanii i państw powstałych po rozpadzie Jugosławii Polska wyróżnia się zarówno skalą wzrostu, jak i jego stałością. Widzimy też, że Polska zaczynała z niższych poziomów niż Ukraina, Białoruś czy Rosja, a dzisiaj jest zdecydowanie wyżej. A spośród krajów byłej Jugosławii tylko Słowenia jest wyraźnie bogatsza niż nasz kraj. Pamiętajmy, że to właśnie Jugosławia była za czasów bloku socjalistycznego synonimem zamożności.
Jak dotychczasowy wzrost wpływa na obecną sytuację gospodarczą Polski? Przez poprzednie dwie kadencje rząd powoływał się regularnie na termin „pułapka średniego rozwoju”, według którego istnieje duże ryzyko rzekomego zatrzymania rozwoju Polski w stałym dystansie do krajów najbogatszych.
W pierwszym etapie transformacji Polska dysponowała kilkoma przewagami konkurencyjnymi, , z których umiejętnie skorzystała.
Po pierwsze, mieliśmy tanią pracę i wykonywaliśmy dla krajów UE niektóre pracochłonne składowe łańcucha produkcji. W tym samym czasie nasz wkład pracy gwarantował zachowanie przyzwoitych standardów technologicznych i jakościowych.
Drugą naturalną przewagą Polski były niższe koszty energii. Energia elektryczna z węgla kamiennego i brunatnego, była relatywnie tania. Ale w związku z trwającą obecnie transformacją energetyczną Polska stanie się krajem z drogą energią. To wszystko przez to, że sektor ten nie uległ restrukturyzacji. Jej nieprzeprowadzenie będzie się przekładało na wyższe koszty dóbr i usług.
Wymienione przewagi zanikły wraz z upływem czasu oraz globalną zmianę optyki na wytwarzanie energii z węgla.
Czy demografia również nam wówczas sprzyjała?
SK: Wraz z początkiem transformacji społeczno-gospodarczej Polska zaczęła również przechodzić transformację demograficzną. Wiele osób z Polski wyjechało do Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii oraz do innych krajów. Polska była krajem, który z racji biedy i wysokiego bezrobocia był historycznie dawcą migrantów. Dopiero 10 lat temu Polska przestałą być krajem o ujemnym saldzie migracji netto. Jednocześnie powroty z migracji nie są zjawiskiem masowym, co dotyczyło też migrantów z Polski.
Najważniejszym elementem transformacji demograficznej w Polsce jest wyraźny spadek dzietności. Wchodziliśmy w transformację społeczno-gospodarczą z dzietnością na poziomie 2,1 dziecka na kobietę. Pod koniec lat 90. XX w. doszliśmy do dzietności zbliżonej do poziomu 1,3 dziecka. Ten poziom utrzymuje się też w XXI w. To oznacza, że już przez ćwierć wieku całe roczniki dzieci rodzących się w Polsce są już o 1/3 mniejsze od pokoleń swoich rodziców. Dzisiaj widzimy tego konsekwencje – z rynku pracy schodzą pokolenia liczne, a na rynek pracy wchodzą pokolenia mniejsze liczebnie.
I tak jak kiedyś dla Polski barierą rozwoju i problemem społecznym była kwestia bezrobocia, tak teraz w Polsce bezrobocie nie grozi z powodów demograficznych. Mamy deficyt rąk do pracy. Efektem tego było przejście rynku pracy od rynku pracodawcy do rynku pracownika między 2015 a 2020 rokiem.
Historycznie przez całą transformację to pracodawca dyktował warunki pracy. Ludzie łatwo godzili się na jakiekolwiek wynagrodzenie, byle tylko mieć pracę i otrzymywać dochód. Dzisiaj znalezienie dobrego pracownika jest trudne i wymagające inwestycji ze strony pracodawcy. Dobrzy pracownicy nie znajdą się sami. A pracownicy „prowizoryczni” być może są tańsi w zakresie samego wynagrodzenia, ale mogą być dużo drożsi, jeśli dodamy koszty towarzyszące: koszt pozyskania, koszt wyszkolenia i koszt wynikający z ryzyka ich odejścia, a także koszty innych ewentualnych roszczeń ze strony pracowników.
Nie da się prowizorycznie załatać luk na rynku pracy. Dla pracodawców taka sytuacja na rynku pracy generuje duże koszty. W rezultacie lepiej jest przepłacić za pracownika, ale mieć osobę porządną, uczciwą, lojalną, niż zdecydować się na ciągłe łatanie braków kadrowych w sposób przypadkowy.
Nasze ambicje rozwojowe się na tym nie kończą. Naszym punktem odniesienia pod kątem gospodarczym nadal pozostają chociażby Niemcy czy kraje skandynawskie. W dyskusji pojawia się hipoteza, że być może nie uda nam się uzyskać poziomu rozwoju obserwowanego w tych krajach. Według hipotezy nie zdążymy do tego doprowadzić do lat 2050-60, gdy z powodu odpływu ludzi z rynku pracy stracimy jakiekolwiek szanse na dalsze niwelowanie luki rozwojowej.
Źródłem wzrostu gospodarczego w teorii ekonomii w niekwestionowany sposób jest postęp technologiczny. Towarzyszy temu również wzrost inwestycji i konsumpcji. Ekonomiści zastanawiają się jak można przyspieszyć generowanie postępu technologicznego, m.in. nad rolą wydatków publicznych i prywatnych, skalą interwencji państwa oraz tempa, w którym takie przyspieszenie ma się zadziać.
Pamiętajmy, że gospodarka to ludzie. Jeżeli nie ma ludzi, nie ma gospodarki. Spójrzmy zatem bilans ludnościowy. Wspólnie z prof. Pawłem Strzeleckim 2 lata temu opublikowaliśmy książkę pt. „Demografia. Migracje. Rynek Pracy”.
O ile w transformację weszliśmy jako społeczeństwo relatywnie młode, to tę niechcianą zaległość do krajów rozwiniętych i Europy Zachodniej nadrobiliśmy w ekspresowym tempie. Osoby urodzone w latach 80ch i 90ch XX w. będą żyły ok. 80 lat. Natomiast bardzo zauważalny efekt obserwowanej od ćwierć wieku niskiej dzietności, która utrzyma się co najmniej przez najbliższe ćwierć wieku, sprawi, że Polska będzie podlegała silnym procesom depopulacyjnym.
Co więcej, procesy depopulacyjne będą miały przełożenie na kilka procesów ekonomicznych i społecznych. Z jednej strony staniemy się bogatsi per capita, bo przy mniejszej liczbie ludzi zgromadzony majątek materialny będzie wyższy w przeliczeniu na osobę. Ale to jest iluzja – starsze społeczeństwa są z natury rzeczy bardziej konsumpcyjne niż rozwojowe i twórcze. Młodszym społeczeństwom jest po prostu łatwiej nadrabiać lukę rozwojową.
Spójrzmy na sam termin „luka rozwojowa”. Jej użycie jest często zestawiane z argumentacją, że Polsce może grozić „pułapka średniego rozwoju” vel „pułapka średniego wzrostu”. Ja należę do ekonomistów, którzy jako pierwsi nie zgodzili się z tą tezą już około 10 lat temu, gdy ten termin został wprowadzony do debaty publicznej.
Czy faktycznie takie zagrożenie „pułapką” istnieje i jest ono znaczące?
Co to znaczy, że Polska jest zagrożona „pułapką średniego wzrostu”? To oznacza, że Polska byłaby krajem, który po przełamaniu pewnego pułapu rozwojowego w transformacji utrzymywałby równy i stały w czasie dystans do najbogatszych, nie mając możliwości do dalszego nadrabiania bez podjęcia radykalnych kroków. Na przestrzenie ostatnich 20 – 30 lat za takie kraje należy uznać Brazylię, Meksyk i Turcję.
Jeszcze w 1990 r. te kraje były średnio 1,5 – 2 razy bardziej rozwinięte niż Polska (mierząc nominalnym GDP per capita). Tymczasem dzisiaj są o 40 albo 50 procent mniej rozwinięte od Polski. Ich dystans do wysokorozwiniętych gospodarek zachodnich jest prawie stały przez ostatnie 30 lat.
35 lat temu kraje tzw. Starej Unii miały PKB per capita 10 razy wyższe niż w Polsce. Natomiast Dzisiaj ten sam wskaźnik jest nieco ponad 2 razy większy. To pokazuje, że nadgoniliśmy potężną lukę rozwojową zarówno względem krajów wysokorozwiniętych, jak i tych krajów, które faktycznie mogą tkwić w pułapce średniego rozwoju.
Przejdźmy od gospodarki jako całości do sektorów i pojedynczych biznesów. Tym samym przechodzimy z miary PKB per capita na miarę produktywności w poszczególnych branżach. W sektorach usługowych m.in. sektorze finansowym oraz sektorze handlu detalicznego Polska jest równie produktywna co wysoko rozwinięte gospodarki. Polska ma także sektory mniej produktywne od średniej unijnej nie o 10 czy 20 procent, tylko o 50, 70, czy nawet 90 procent. W tych kategoriach znajdziemy m.in. górnictwo, przetwarzanie energii i jej przesyłanie oraz niektóre obszary rolnictwa. To właśnie tutaj mamy potężne dystanse rozwojowe.
Uśredniając, jesteśmy o 25%-30% mniej produktywni niż średnia unijna. To nie wynika z równomiernie rozdystrybuowanej niższej produktywności. Ale z istnienia niekonkurencyjnych branż, wymagających restrukturyzacji.