Niestety ta optymistyczna wizja jest obarczona wieloma ryzykami, a bliższe spojrzenie na strukturę i dynamikę cen nakazuje studzić optymizm.
Po pierwsze, pamiętajmy, że wciąż obowiązują decyzje w ramach tzw. tarczy inflacyjnej, które m.in. obniżyły stawki VATu na żywność do 0%. W marcu 2022 roku też obowiązywała już stawka zerowa, więc tzw. efekt bazy nie jest tutaj problemem, natomiast musimy pamiętać, że prędzej czy później stawka VAT na żywność musi wrócić do swojego normalnego poziomu, tj. 5%. Żywność w naszym koszyku CPI to 27%, więc w przyszłości czeka nas spory impuls inflacyjny, tym bardziej, że sprzedawcy pewnie spróbują podnieść ceny o więcej niż 5%, co da się ukryć przed konsumentami, którzy widzą, że żywność szybko drożeje (24% w marcu w ujęciu rok do roku), więc kolejne podwyżki uznają za bolesne, ale oczywiste oznaki tzw. drożyzny.
Szoki cenowe przyśpieszają inflację?
Po drugie, najważniejsze usprawiedliwienie dla przyspieszenia inflacji, czyli szoki cenowe na rynkach energii wywołane wojną na Ukrainie, wyraźnie ustąpiły. Ropa, gaz czy węgiel są obecnie na rynkach światowych tańsze niż w lutym 2022 roku. Wypada więc zapytać: skoro ceny energii wyraźnie spadły, to dlaczego wciąż notujemy tak wysoką inflację? To pytanie jest tym bardziej zasadne, jeśli spojrzymy na to, co się dzieje w Europie. W krajach bałtyckich, które były niechlubnymi rekordzistami w wysokości inflacji w UE, inflacja wyraźnie „odpuszcza” – z poziomów 25,2; 21,4 i 21,1% (odpowiednio dla Estonii, Łotwy i Litwy) w sierpniu 2022 HICP (Harmonized Index of Consumer Prices) spadł w marcu do 15,6; 17,2 i 15,2% w tych trzech krajach. W tym samym czasie w Polsce inflacja mierzona wskaźnikiem HICP wzrosła – w sierpniu 2022 było to 14,8%, a na koniec marca br. 15,2%. Nie da się tego procesu wytłumaczyć osłabieniem się złotego – w ostatnim miesiącu nasza waluta nawet lekko się wzmacnia do dolara i euro. Jeszcze ciekawszy jest przypadek Hiszpanii – tam inflacja za marzec spadła do 3,1%. Wytłumaczenie tego zjawiska jest proste z względów statystycznych, natomiast ma swoje bardzo poważne konsekwencje dla polityki antyinflacyjnej. W wymienionych krajach za spadek inflacji odpowiada taniejąca energia, czyli spadające na rynkach światowych ceny ropy czy gazu szybko przekładają się malejące ceny dla konsumentów. Widać w to relacji inflacja bazowa (koszyk konsumpcyjny z „wyciętymi” cenami energii) vs. ogólny wskaźnik wzrostu cen. Np. w Hiszpanii tak liczona inflacja bazowa wyniosła w marcu 7,7%, a ogólny wskaźnik HICP wspomniane 3,1%, czyli skoro inflacja bazowa jest wyższa niż ogólna, to oznacza, że ceny energii dla konsumenta spadają i mocno „ciągną” inflację w dół. W Polsce jest odwrotnie – koszyk inflacyjny z wyłączeniem cen energii rośnie w marcu o 14,4%, więc wolniej niż ogólny poziom cen, który przypomnijmy zwiększył się o 15,2% (index HICP). Wniosek jest oczywisty – w naszym kraju ceny energii dla konsumenta nie spadły, mimo niższych cen na rynkach światowych, co pozwala poważnie podejrzewać, że konkurencja na rynkach energii w Polsce nie działa na rzecz spadku cen. Pretensje o wysoką inflację należy więc kierować nie tylko do NBP, ale także do Urzędu Regulacji Energetyki, UOKiKu i Ministerstwa Aktywów Państwowych, które odpowiada za zachowania państwowych monopolistów. Tak wysoki poziom inflacji bazowej wskazuje także, że presja inflacyjna jest bardzo wysoka, więc trudno znaleźć uzasadnienie dla obniżania stóp procentowych, które będą działały na rzecz wyższego popytu, który ciągnie ceny w górę.
Złotówka nas uratowała?
Po trzecie wreszcie, wypada się zastanowić, czy opowieści prezesa NBP o tym, że własna waluta i autonomiczna polityka pieniężna uratowała nas od jeszcze wyższej inflacji, jakiej doświadczyły kraje bałtyckie, faktycznie mają pokrycie w faktach. Przypomnijmy – inflacja w Estonii. Litwie i Łotwie faktycznie była wyższa niż w Polsce, a tamtejsze banki centralne nic nie mogły zrobić, bo poziom stóp procentowych jest ustalany w Europejskim Banku Centralnym, który rzekomo patrzy głównie na Francję czy Niemcy nie przejmując się peryferiami strefy euro. Polska natomiast mogła reagować samodzielnie i podnieść stopy procentowe powyżej poziomu EBC – stopa referencyjna NBP wynosi 6,75%, a jej odpowiednik w EBC 3,5%. Nie zapominajmy jednak, że obecnie w krajach bałtyckich inflacja szybko spada będąc na poziomie podobnym do polskiego (patrz powyżej przytaczane dane), który utrzymuje się w ostatnich miesiącach na podobnym poziomie mimo spadku cen energii. W sumie więc jesteśmy w tym samym miejscu co kraje strefy euro na podobnym poziomie rozwoju, ale przy zasadniczo wyższych stopach procentowych. Nie będąc więc w strefie euro musimy ponosić dużo większe koszty dla gospodarki w postaci wyższego kosztu pieniądza dla sektora prywatnego i publicznego. Nawiasem mówiąc, obecnie rekordzistą inflacji w UE są Węgry (25,6% w marcu), które podobnie jak Polska zarzekają się, że wejście do strefy euro oznaczałoby ogromne straty dla tamtejszej gospodarki. Bank centralny Węgier właśnie musiał podnieść stopy do 13%.
Podsumowując, oczywiście należy się cieszyć, że inflacja spada i najbliższe miesiące powinny przynosić stopniowo coraz lepsze odczyty. Nie można jednak zapominać, że cel inflacyjny NBP to 2,5%, więc droga do jego osiągnięcia jest jeszcze daleka. Słabnąca presja inflacyjna wynika w dużej mierze z malejącej dynamiki polskiej gospodarki – place realne zaczęły spadać, a w ślad za nimi konsumpcja. Nie ma więc podstaw by twierdzić, że sytuacja jest opanowana, bo coraz więcej znaków wskazuje, że powoli wchodzimy w okres stagflacji, tj. bardzo niskiego wzrostu przy wciąż bardzo wysokiej inflacji.