Magdalena Melke: Czym jest ESG i w jaki sposób różni się od CSR? Na ile jest już realnie wdrażane, a na ile możemy mówić w jego kontekście o greenwashingu?
Mateusz Brandt, prezes Krajowego Instytutu Doradztwa Energetycznego: Działania CRS pozostają stricte marketingowe. Jeżeli mówimy o kwestiach dotyczących CSR-u, to obejmują one działania podejmowane głównie przez firmy, mające na celu ocieplenie ich wizerunku. W przypadku ESG, obejmują one całość działań przedsiębiorstwa, a CSR będzie wtedy częścią ESG. Pojęcia te się wzajemnie uzupełniają, nie wykluczają.
Oczywiście, każda firma ustala wewnętrznie zestaw kryteriów, na podstawie którego będzie oceniany jej wpływ na środowisko, relacje z dostawcami, klientami itd. Czy ESG znacząco różni się od CSR? Moim zdaniem do momentu, w którym wprowadzono unijne dokumenty dotyczące ESG – które oczywiście pozostają w trakcie doprecyzowywania i rozwoju – to tak naprawdę CSR był traktowany jako „małe ESG”, w ramach którego firma powinna pokazać, w jaki sposób dba o środowisko.
Osobiście stałbym na stanowisku, że (…) przedsiębiorstwa stawiały na CSR i wykonywały w ich ramach pewne działania, natomiast istniało to w ograniczonym, niezbyt kosztownym dla firmy zakresie, aby pokazać ją marketingowo w dobrym świetle. Jednak realnie nie wiązało się to z autentyczną chęcią wydawania znacznych sum pieniędzy na to, aby faktycznie wprowadzić zmiany w działaniu przedsiębiorstw.
W moim przekonaniu jest to istotna różnica, którą można wyrazić w wyrażeniu must have a nice to have. W CSR mieliśmy do czynienia z wariantem nice to have, działania nie były obowiązkowe. Z kolei ESG wpisuje się w strategię must have, przede wszystkim ze względu na wprowadzanie unijnych praw dotyczących tego obszaru – okazało się, że konieczne stanie się raportowanie śladu węglowego, dążenie do zeroemisyjności, podejmowanie działań redukujących emisje z lat poprzednich itd. Stanowi to duży problem dla firm, które muszą wydawać na to znaczne sumy pieniędzy, co boli szczególnie, gdy porównają się z przedsiębiorstwami z pozostałych części świata, które nie mają takich obowiązków.
Na jakim poziomie zaawansowania znajduje się ESG w UE i na jakie aspekty zmian zielonej transformacji powinni zwracać uwagę polscy przedsiębiorcy?
Niestety nie jestem w stanie wymienić wszystkich elementów składowych ESG, jednak jeśli mówimy o części dotyczącej osiągnięcia neutralności klimatycznej, to firmy spotykają się przede wszystkim z koniecznością raportowania (jednak nie ma jeszcze przymusu zewnętrznego, który wejdzie za rok lub dwa lata) śladu węglowego.
Obecnie firmy mogą mierzyć ślad węglowy własnymi metodami, nie istnieje jednak jeszcze obowiązek audytu śladu węglowego.
Gospodarka Net Zero do 2050 roku składa się de facto na całe ESG. Już niedługo spotkamy się z sytuacją, w której firma jako klient będzie musiała być zeroemisyjna w dwóch obszarach: „na wejściu” oraz „na wyjściu”.
Czym to się będzie różniło? Przede wszystkim o ESG będą się dopytywały banki w kontekście finansowania inwestycji – obecnie również w przypadku przedsiębiorstw średniej wielkości. Wcześniej wyrażenie „zielonej firmy” rozumiało się dość powierzchownie, choćby przez zainstalowanie fotowoltaiki w siedzibie firmy. W tym momencie konieczna stanie się dogłębna weryfikacja wyznaczonych celów oraz pomiar śladu węglowego.
Od 2023 roku raportowanie ESG jest obowiązkowe w UE, a raporty te powinny być przygotowywane zgodnie z europejskimi standardami raportowania zrównoważonego rozwoju (ESRS). Począwszy od 2024 roku, spółki są zobowiązane składać sprawozdania zgodnie z nowymi wymogami ESRS.
Istnieją audytorzy ESG, mierzący ślady węglowe. Posiadają oni konkretne ramy i normy, według których przeprowadzają audyt przedsiębiorstwa. Na podstawie danych fizykochemicznych przeliczają dane na ilość wyprodukowanego CO2.
Warto podkreślić, że w założeniu, kiedy firma będzie mierzyła swój ślad węglowy, musi ona również wziąć pod uwagę swoich podwykonawców. Innymi słowy, cały łańcuch dostaw firmy będzie zobowiązany do pokazania, że on również jest zeroemisyjny i ogranicza swój ślad węglowy.
Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów tego mechanizmu pozostaje Ikea, która przenosi odpowiedzialność za zeroemisyjność w dużej części na swoich dostawców, stawiając im wymagania i sztywne ramy ograniczania śladu węglowego. Mówiąc delikatnie, może to oznaczać wiele problemów dla dostawców.
Jeśli weźmiemy pod uwagę znajomość ESG oraz metod jego wdrażania, jak wypadają polscy przedsiębiorcy na tle pozostałych krajów członkowskich UE?
Z mojego doświadczenia i rozmów z kilkoma tysiącami polskich przedsiębiorców w zeszłym roku uważam, że istnieje niewielka świadomość procesów ESG w Polsce i niestety, ale bardzo słabo wypadamy w porównaniu z Zachodem. Jesteśmy najczęściej na poziomie Bułgarii, która jest bardzo emisyjnym krajem, choć obecnie wdraża się tam coraz lepsze programy dla firm, niejednokrotnie w sposób lepszy niż w Polsce.
Istnieją dwa główne powody tak niskiej świadomości ESG oraz tak słabego wdrażania jego założeń. Pierwszym z nich jest prozaiczny powód związany z ogromnymi kosztami, jakich wymaga wprowadzenie ESG – a przecież podstawowym i głównym zadaniem każdego przedsiębiorstwa jest to, że powinno ono zarabiać pieniądze. Nie dziwmy się również, że jeśli ktoś jest producentem uszczelek, to przede wszystkim chce zajmować się produkcją uszczelek, a nie kwestiami budowy magazynu energii czy terenu pod prywatną elektrownię wiatrową, co również wymaga poświęcenia przez przedsiębiorcę adekwatnych zasobów czasowych i materialnych.
Po drugie, do tej pory Polska była krajem taniej siły roboczej w Europie, z niezłą infrastrukturą i wykształconą kadrą. Jednak w wyniku ostatniego, intensywnego rozwoju kraju okazało się, że Polacy mają większe ambicje. Zagraniczne firmy, które do tej pory inwestowały u nas pieniądze – francuskie, niemieckie, amerykańskie – są teraz mniej skłonne do inwestowania środków w konieczną przebudowę infrastruktury czy dokładanie „energetycznej nogi”. Zaznaczam swoim klientom, że oprócz ceny energii będą oni musieli pomyśleć nad kwestią bezpieczeństwa dostaw, ponieważ spada ilość mocy konwencjonalnych, a wzrasta ilość mocy zależnych od pogody – co stanowi problem dla spółek.
Koszt przystosowania zakładu wymagającego zużycia kilku gigawatów energii, do scenariusza Net Zero czy też samowystarczalności energetycznej, wynosi powyżej 50 mln złotych. Skąd taka kwota? Wynika ona przede wszystkim z magazynów energii, 1 MW magazynu zamyka się w przedziale 4-6 mln złotych, koszty budowy paneli fotowoltaicznych czy wiatraków to przynajmniej kilkanaście mln złotych, dochodzi do tego kwestia dostosowania sieci, własnego systemu energetycznego itd.
Wkrótce ukaże się druga część rozmowy.
Materiał powstał we współpracy z partnerem portalu Krajowym Instytutem Doradztwa Energetycznego (KIDE)