Domiar problemem branży?
Unijne rozporządzenie dotyczące domiaru od spółek energetycznych wygasa 30 czerwca. Jest to specjalny podatek, wprowadzony przez Brukselę na pół roku, z obawy przed kryzysem energetycznym, żeby złagodzić skutki wysokich cen energii gospodarstwom domowym i przedsiębiorstwom. Firmy energetyczne miały oddawać wszystkie swoje przychody powyżej 180 EUR za MWh do budżetów Państw.
Polski Rząd wyszedł jednak mocno przed szereg, uznając że polskim producentom energii wystarczy o wiele mniejszy przychód, ustanawiając pułap ceny na ok. 80 EUR i w dodatku, nie na pół, a na rok. Jakby tego było mało, jako jedyny zwolnił z tego podatku państwowych wytwórców energii z węgla. Stracili na tym głównie prywatni przedsiębiorcy, którzy od lat inwestowali w OZE.
Należy dodać, że te ostatnie lata były pierwszymi od początku rządów PiS, które dały przedsiębiorcom z branży OZE zarobić. Wcześniej, kiedy ceny energii, a tym bardziej Zielonych Certyfikatów były sztucznie zaniżane, rentowność inwestycji była mizerna, a spółki którym udało się przed 2016 rokiem uzyskać kredyt, niejednokrotnie miały problemy z jego spłatą i były przejmowane przez banki. Nikt z rządzących nie proponował wówczas żadnego wsparcia dla takich przedsiębiorstw. Jednak kiedy tylko spółki OZE zaczęły zarabiać, bo ceny energii zaczęły być rynkowe, rząd położył rękę na ich pieniądzach. Nie zachęca to do dalszego rozwoju OZE i wspierania transformacji energetycznej, która jest przecież tak potrzebna. Kwota specjalnego podatku odprowadzona do Funduszu sięga już kilku miliardów złotych, które mogłyby zostać reinwestowane w dalszy rozwój branży.
Rządowi powinno wręcz zależeć, aby powstawało coraz więcej kolejnych wiatraków czy farm solarnych, co w konsekwencji przełożyłoby się na spadek cen energii. Wytworzenie energii z atomu jest 4,6x droższe niż z wiatru, czy ze słońca, a z węgla 3x droższe (sumując nakłady inwestycyjne i eksploatacyjne z 20 lat).
Hurtowe ceny energii dawno spadły i nie ma już potrzeby dalszego stosowania mechanizmu, co przyznała w raporcie sama Bruksela, pisząc „Korzyści z niego nie równoważą strat spowodowanych przez niepewność inwestycyjną i ryzyko dla funkcjonowania rynku”
Rozporządzenie unijne należy stosować bezpośrednio, więc nie ma konieczności jego wprowadzania do porządku prawnego poszczególnych krajów, jak to zrobiła Polska jesienną ustawą. Jeśli zatem po 30 czerwca nie będzie unijnej podstawy prawnej do stosowania pułapu cen, to polska ustawa będzie naruszać rozporządzenie rynkowe, które w normalnych okolicznościach żadnych pułapów dla cen hurtowych nie przewiduje, a wręcz przewiduje swobodną grę rynkową. Przedsiębiorcy będą mieli zatem 2 wyjścia – płacić podatek dalej i ewentualnie w 2024 roku wystąpić z roszczeniami wobec Skarbu Państwa za kwoty odprowadzone po 1 lipca, lub przestać płacić od razu, a w przypadku nałożenia kary – iść do sądu.
Ułatwić wybór mogą wnioski wyciągnięte z tego co się wydarzyło na początku rządów partii PiS, która uchwaliła, że podatek od nieruchomości w przypadku instalacji OZE płaci się od wartości całej elektrowni, a nie tylko działki i trwale związanych z nim elementów konstrukcji. Ci, którzy podatku w takiej wysokości nie płacili, zostali objęci abolicją, kiedy ustawę znowelizowano, a tym, którzy płacili i potem ubiegali się o zwrot, nic nie zwrócono. Zmienność przepisów w tym obszarze wywołuje ogólne zmęczenie inwestorów. Czujemy, że rewolucja w tej kwestii przyjdzie od dołu.