Padło zbrojeniowe tabu, odrzućmy również to polityczne
Ukraina od ponad 500 dni stawia opór przeciwko zbrojnej inwazji Rosji. Mało kto dziś wyobraża sobie zwycięstwo militarne agresora, co jeszcze rok temu było traktowane jako dość niepoważne twierdzenie biorąc pod uwagę różnice potencjałów. Dziś społeczność międzynarodowa oczekuję wręcz odzyskania utraconego i okupowanego terenu, niektórzy włącznie z Krymem. To może być jednak bardzo trudne na wielu płaszczyznach.
Sukces Ukrainy, z całym szacunkiem dla poświęcenia i męstwa ukraińskiego narodu, nie miałby miejsca gdyby nie pomoc wojskowa z Zachodu. Nie chodzi tylko o sam przekazany sprzęt i wyszkolonych żołnierzy. Chodzi o zapewnienie logistyki, gwarancji finansowych, zapewnienie schronienia uchodźcom, czy wsparcie wywiadowcze. – Wszystko to, co napadniętemu państwo pomaga funkcjonować na w miarę stabilnym poziomie.
Czy ta pomoc w lutym 2022 roku była tak oczywista? Oczywiście, że nie.
Wiele państw Zachodu podeszła do sprawy pomocy Ukrainie opieszale. Wiele z nich nie wierzyło, że można zatrzymać militarną machinę Kremla. Uwierzyło w rosyjską propagandę. Były tymczasem państwa, które jeszcze zanim nastał 24 lutego, już wysyłały wsparcie i uzbrojenie. Polska, USA, państwa Bałtyckie, Wielka Brytania, Kanada. Te kraje od samego początku postawiły na przetrwanie Ukrainy. Później do grona tego dołączały kolejne, rozszerzając koalicję darczyńców wsparcia wojskowego do ponad 50 państw. Dziś normalne wydaje się nam, że na Ukrainę trafiają kolejne systemy artyleryjskie, amunicja, czy rakiety do systemów przeciwlotniczych. Coraz mniej jest „zbrojeniowych” tabu. Kilka lat temu wyzwaniem na skalę międzynarodową była dostawa karabinków dla piechoty, czy kamizelek kuloodpornych – wszystko w obawie przed reakcją Rosji.
Dzisiaj zbrojeniowo strach przed reakcją Rosji spadł. Poza pewnymi ograniczeniami (jak np. zakaz atakowania terytorium Rosji przez systemy artyleryjskie i rakiety manewrujące) Ukraina ma swobodę dostępu i wyboru celów dla swoich operacji. Niemcy co tydzień aktualizują publiczną listę z przekazanym sprzętem, Francuzi ogłaszają kolejne pakiety wsparcia, Włosi wysyłają koleją dziesiątki systemów artyleryjskich. To ogromna zmiana myślenia i działania w stosunku do tego, co mieliśmy serwowane przez lata od aneksji Krymu.
Czas na kolejny symbol
Jednak czołgi, śmigłowce i artyleria to nie wszystko. Wojny nie wygrywa się niszcząc X liczby sprzętu wroga. To czasami pomaga w zmianie nastawienia przeciwnika, ale jeżeli przeciwnik, a takim jest Rosja, nie liczy się z życiem swoich ludzi i ilością zniszczonego wyposażenia wojskowego, to argumenty te nie trafiają. Zwłaszcza, że wojna nie trawi rosyjskich miast, wsi, zakładów przemysłowych, nie zabija en masse cywili, którzy mogliby protestować przeciwko agresji.
To czego do tej pory nie udało się Zachodowi zmyć to wstydliwe prowadzenie polityki wobec Rosji od, właściwie upadku Związku Sowieckiego. Najpierw ciche przyzwolenie na zbrodnie przeciwko ludom Kaukazu, obietnice wobec Rosji dotyczących kształtu sojuszu północnoatlantyckiego (układ z 1997 roku o braku stałych baz wojskowych w nowych państwach NATO m.in. Polsce). Potem bierna postawa przy ukraińskiej „Pomarańczowej rewolucji” z 2004 roku, inwazji na Gruzję w 2008 roku. Nie było reakcji na fałszowane przez Putina wybory, nie było reakcji na zabójstwa przeciwników i krytyków politycznych – nawet jeżeli truto polonem Aleksandra Litwinienkę, na terenie państwa NATO.
To wszystko rozzuchwaliło Rosję. Pokazało, że może posuwać się dalej i ostrzej – niczym parafrazując treść utworu Jałta Jacka Kaczmarskiego „Komu zależy na pokoju ten zawsze cofnie się przed gwałtem – Wygra ten kto się nie boi wojny”. Ta polityka pobłażania Rosji przynosiła kolejne dramaty ludzi żyjących w sąsiedztwie Rosji aż do jej pełnoskalowej inwazji na Ukrainę.
Dzisiaj wydawać by się mogło, że Zachód otrzeźwiał, że zmieniło się podejście i nastawienie. Szczyt NATO w Wilnie może być symboliczny. Ukraina opierająca się agresji liczy na zaproszenie jej do paktu. Jednak znów wracają zmory z przeszłości. Część państw oficjalnie popiera członkostwo Ukrainy w sojuszu, podczas gdy pozostałe nadal utrzymują narracje rodem ze snu sprzed inwazji.
Część zachodnich polityków, i co gorsza komentatorów, uważa, że zaproszenie Ukrainy do NATO oznacza ryzyko wybuchu wojny z Rosją i wciągnięcia wszystkich członków do działań zbrojnych. Znów, po uczynieniu kilku kroków do przodu, chcemy zrobić duży skok w tył. To błędne myślenie i brak nauki z dotychczasowych lekcji może kosztować drogo. Rosja znów poczuje, że mimo militarnej klęski na Ukrainie, może tworzyć ułudę mocarstwowości i imperialności. Wszak jednym z głównych celów „Specjalnej Operacji Wojskowej” poza propagandową „denazyfikacja” była blokada wstąpienia Ukrainy do NATO. Brak jasnych deklaracji członkowskich wobec Ukrainy spowoduje, że pomimo setek tysięcy ofiar – zabitych i rannych, utracie ogromnego potencjały bojowego rosyjskiej armii, strategiczny cel jaki został postawiony przez Kreml zostanie osiągnięty. To byłby dla Rosji tryumf, pomimo braku sukcesu na wojnie.
Czy jest się czego bać?
Zaproszenie Ukrainy do NATO to symbol. Każdy wiedzący jak wygląda proces akcesyjny wie, że nawet po zaproszeniu do sojuszu, przed faktycznym wstąpieniem do niego Ukrainę czeka bardzo długa i wyboista droga. Członkiem sojuszu nie staje się z dnia na dzień. Nie ma zatem ryzyka, że trwająca wojna spowodowałaby zrodzenie fizycznej konieczności wypełniania sojuszniczych zobowiązań wobec Ukrainy. Prawdopodobnie realnym momentem wejścia Ukrainy do NATO byłby okres po ustaniu aktywnej fazy konfliktu., czyli tak jak oczekują niektórzy zachodni politycy z prezydentem USA na czele. Deklaracje tego typu powodują, że Rosja – chcąc czy nie chcąc, będzie musiała kontynuować wojnę aby osiągnąć swój cel.
Czy brak wejścia Ukrainy do NATO zmieni sytuacje w regionie? Nie. Ukraina i tak będzie przedmurzem NATO w stosunku do Rosji. Jednak nie ma co się łudzić. Rosja już nie zatrzyma się na Ukrainie. Jeżeli dziś Zachód nie potrafi wykorzystać historycznej okazji do manifestacji swojej siły i determinacji, za kilka lat będzie zmuszone (oby nie!) do fizycznej walki z okrzepniętą Rosją np. o Tallin czy Rygę. Wtedy, przecież nie będzie można wykorzystać argumentu o braku członkostwa państw Bałtyckich w NATO.
Udzielenie zaproszenia dla Ukrainy w NATO było by gestem. Nie wiążącym, nie tworzącym zobowiązań sojuszniczych. Ale byłoby gestem w kierunku Rosji. Sygnałem, że pomimo wojny Rosji nie uda się złamać Ukrainy, nie uda się złamać Zachodnich wartości. Wydaje się jednak, że szczyt w Wilnie będzie smutnym appasmeantem Zachodu wobec Rosji. Appasmeantem, który może przynieść tylko więcej dramatów w przyszłości.