Niepokój
W przestrzeni informacyjnej pojawia się coraz więcej alarmistycznych wypowiedzi, związanych z losem Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej – największego obiektu jądrowego w Europie. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński, szef wywiadu Ukrainy Kyryło Budanow czy ukraiński Sztab Generalny coraz głośniej mówią o planach wysadzenia bloków jądrowych elektrowni przez wojska rosyjskie. W kontrze padają oskarżenia o przygotowywanie prowokacji przez stronę ukraińską i planu ataku na obiekt w celu zrzucenia odpowiedzialności za katastrofę na Rosjan.
Zarówno po stronie ukraińskiej, jak i po stronie rosyjskiej zaczęły pojawiać się zdjęcia i nagrania przedstawiające funkcjonariuszy i żołnierzy przygotowujących się do potencjalnego wysadzenia elektrowni. M.in. w Rostowie zauważono wozy rosyjskiej służby radiacyjnej, natomiast Ukraińcy szykują ćwiczenia służb odpowiedzialnych za zarządzanie kryzysowe i obronę cywilną na wypadek pojawienia się zagrożenia jądrowego w Zaporożu.
Na niepokojące wieści reagują również m.in. Amerykanie, którzy przenieśli do bazy lotniczej Chania na Krecie jeden z dwóch swoich samolotów WC-135R Constant Phoenix. Samolot ten służy do wykrywania skażenia promieniotwórczego powstałego m.in. przy przeprowadzaniu prób jądrowych, lub katastrof nuklearnych. Samolot ten już w maju oblatywał Europę. Tłumaczono wtedy, że samolot ten ma zbadać normalne tło radiacyjne panujące w różnych częściach starego kontynentu. Teraz jego obecność, w obliczu nagłaśniania kolejnych alarmistycznych wiadomości przez stronę ukraińską, każe zastanowić się, czy i jak realne jest wysadzenie elektrowni jądrowej na Zaporożu a także jakie może wywołać konsekwencje dla Europy.
Zaporoska Elektrownia Jądrowa zlokalizowana jest w Enerhodarze, na lewym brzegu Dniepru tuż przy Zbiorniku Kachowskim, który obecnie ze względu na zniszczenie zapory w Nowej Kachowce praktycznie nie istnieje. Elektrownia składa się z sześciu bloków, w których zainstalowane są reaktory WWER-1000. I tu pojawia się pierwsza informacja, którą trzeba zdementować. W mediach często przywoływane jest porównanie do katastrofy w Czarnobylu. W rzeczywistości reaktory PWR WWER-1000 są bezpiecznymi, przetestowanymi i stabilnymi jednostkami. Nie są to czarnobylskie reaktory RBMK.
Obecnie pięć z sześciu reaktorów jest całkowicie wyłączonych i schłodzonych. Szósty reaktor został wyłączony na początku czerwca i obecnie jest schładzany
Nie będzie ani drugiej Fukushimy, ani drugiego Czarnobyla
POLON.pl poprosił o komentarz ekspertów na co dzień zajmujących się problematyką jądrową: dra hab. Konrada Świrskiego, profesora Politechniki Warszawskiej oraz dra inż. Pawła Gajdę z katedry energetyki i paliw Akademii Górniczo-Hutniczej z Krakowa.
Profesor Świrski tłumaczy – Wszystkie bloki jądrowe muszą mieć cyrkulację. Jest to cyrkulacja w obiegu pierwotnym, nie wychodzącym poza system. Nie zachodzą tam żadne reakcje jądrowe, nie ma produkcji energii. Obecnie reaktory są w fazie zimnej, co wyklucza niebezpieczeństwo powstania reakcji łańcuchowej czy innego niebezpiecznego zjawiska. Elektrownia posiada swój wewnętrzny basen z wodą, który zapewnia chłodzenie zarówno wyłączonych rdzeni, jak i basenu ze zużytymi i wyjętymi z reaktora rdzeniami – mówi ekspert.
Prof. Świrski wskazuje, że obecnie niebezpieczeństwem jest zniszczenie lub uszkodzenie reaktora, rozszczelnienie kaset i ekspozycja paliwa jądrowego na zewnątrz oraz zniszczenie innych elementów elektrowni. Według profesora, istnieje możliwość fizycznego zniszczenia reaktora poprzez jego wysadzenie, jednak dotychczas nikt tego nie praktykował. Co do samej ochrony reaktora, stanowi ją gruba na kilkanaście centymetrów specjalna metalowa powłoka. Do jej zniszczenia trzeba należałoby użyć albo dużej ilości ładunków wybuchowych, albo bardzo specjalistycznych ładunków kumulacyjnych.
Jak prognozuje prof. Konrad Świrski, wysadzenie reaktora byłoby porównywalne do detonacji brudnej bomby. Doszłoby zatem do rozproszenia materiału promieniotwórczego na ograniczonym obszarze, ale nie powstałaby radioaktywna chmura, która miałaby przemieszczać się po Europie. Jeżeli dojdzie do zdarzenia, to zapewne otrzyma ono klasyfikację 7 (severe accident). Jak zaznacza ekspert, to jednak tylko prognoza, gdyż nigdy nie doszło wcześniej w historii do podobnego zdarzenia.
Najważniejsze: bez paniki
Istotna według prof. Świrskiego jest spokojna i opanowana reakcja władz, służb, mediów i społeczeństwa.
– Na pewno reakcja będzie niewspółmierna do zaistniałego zdarzenia. Warto, aby korzystać z potwierdzonych i rzetelnych źródeł, czytać komunikaty PAA (Państwowej Agencji Atomistyki – przyp. red.) i nie panikować. Powtarzam, to co potencjalnie może się stać na Zaporożu, to nie będzie wybuch jądrowy, nie będzie grzyba, nie będzie chmury radioaktywnej wędrującej setki czy tysiące kilometrów. Potencjalne zniszczenie stanowi najpoważniejsze zagrożenie dla ukraińskiej energetyki po wojnie – elektrownia, która odpowiadała za około 20 procent krajowej produkcji energii nie będzie już zdolna do funkcjonowania – podsumowuje.
W podobnym tonie wypowiada się dla POLON.pl dr inż. Paweł Gajda z AGH – Od strony technicznej należy powiedzieć wprost: choćby nie wiadomo co stało się w okolicy Zaporoskiej EJ, nie spowoduje to jakiegokolwiek zagrożenia dla Polski. Nawet gdyby został zrealizowany absolutnie najstraszniejszy scenariusz, np. podłożenie znacznego ładunku wybuchowego bezpośrednio pod samym reaktorem, to zagrożenie zdrowotne w Polsce jest żadne.
Dr Gajda zaznacza, że w kontekście awarii elektrowni jądrowych i ewentualnego skażenia, najczęściej mówi się o izotopie jodu-131, który jest szczególnie problematyczny ze względu na jego możliwość dalekiego przemieszczania się w atmosferze i łatwość wchłaniania do organizmu. Niemniej jednak nie jest on już obecny w reaktorach Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej – przez wzgląd na wyłączenie reaktorów we wrześniu 2022 roku uległ on rozpadowi, a w reaktorach pozostały jedynie ciężkie pierwiastki, które w momencie wydostania się w trakcie ewentualnego wybuchu wpłynęłyby jedynie na najbliższą okolicę.
– Jakiekolwiek stężenia wymagające podejmowania działań np. ewakuacji części ludności czy ryzyka spożywania płodów rolnych czy wody, będą dotyczyć tylko najbliższej okolicy wokół elektrowni, szacowałbym ten zasięg na kilka lub kilkanaście kilometrów, być może niskich wartości kilkudziesięciu kilometrów. Mówimy o obszarze, w którym należałoby podjąć jakieś działania zabezpieczające –podkreśla w rozmowie z POLON.pl dr Gajda.
Nie będzie promieniowania nad Wisłą
Stanowczo dementuje on również jakąkolwiek zasadność obaw dotyczących sytuacji zdrowotnej w Polsce, nawet w przypadku detonacji znacznych ładunków wybuchowych pod samymi reaktorami elektrowni.
– Gdyby doszło do takiego wydarzenia w Zaporożu, polska sieć pomiarowa jest w stanie wykryć te izotopy w ilościach, które są absolutnie śladowe i nie mają żadnego wpływu na zdrowie. Próg wykrywalności wpływający na nasz dobrostan jest kilka rzędów wielkości wyżej niż ten rejestrowany przez system wczesnego ostrzegania. Jeszcze raz warto podkreślić: choćby nie wiadomo, co by się stało w Zaporoskiej EJ, nie będzie miało to żadnego negatywnego wpływu na sytuację zdrowotną w Polsce, nie będziemy musieli podejmować żadnych działań – podkreśla.
Dr Gajda studzi również emocje dotyczące ryzyka poważnych chorób popromiennych czy zgonów w najbliższej okolicy elektrowni jądrowej. Zaznacza, że od progu, przy którym prawnie przyjmuje się konieczność podejmowania działań awaryjnych w stosunku do progu, od którego może pojawić się potencjalnie zwiększone ryzyko zachorowań mamy dwa rzędy wielkości, a do dawki, które mogą powodować zgony mamy ponad trzy rzędy wielkości różnicy. Jak podkreśla, moment, w którym podejmuje się działania (np. tymczasową ewakuację ludności bądź wprowadzanie ograniczeń picia wody), znajduje się znacznie wcześniej, na poziomach, gdzie promieniowanie jest 100 czy nawet 1000 razy za małe, aby pojawiło się ryzyko faktycznego zachorowania lub śmierci.
– Mówimy o sytuacji, w której ewentualne wysadzenie Zaporoskiej EJ będzie utrudnieniem dla mieszkańców, natomiast nie spowoduje ono masowych skutków zdrowotnych. Oczywiście, gdyby ktoś przebywał w bezpośredniej okolicy samej elektrowni jądrowej po takim zdarzeniu, to faktycznie dawki będą większe, jednak z odległości kilku kilometrów będzie to jedynie niewiele więcej ponad to, co otrzymujemy ze źródeł naturalnych – zaznacza dr Gajda.
Zgadza się on również z wnioskiem prezentowanym przez prof. Świrskiego: informacje dotyczące wysadzenia elektrowni jądrowej na Zaporożu mają na celu przede wszystkim wywołanie strachu.
– Mamy do czynienia przede wszystkim z efektem psychologicznym i sianiem paniki wśród opinii publicznej. Elektrownia jądrowa nie jest bombą jądrową. Nawet przy realizacji najczarniejszego scenariusza, największe szkody poniosą osoby będące na miejscu w elektrowni, natomiast mieszkańcy okolicznych miejscowości np. Nikopolu czy Zaporoża, nie będą drastycznie narażeni wzrostem zachorowań czy zgonów. Władze będą zmuszone do podjęcia jedynie działań awaryjnych, które mogą wywołać panikę i dodatkowy chaos, jednak nie jest to efekt promieniowania, a strachu.
PAA uspokaja
Swój komentarz POLON.pl udzieliła również Państwowa Agencja Atomistyki – Wszystkie reaktory w Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej są od dłuższego czasu wygaszone. Powoduje to zarówno znaczne obniżenie prawdopodobieństwa katastrofy w wyniku działań militarnych, jak i znaczące zmniejszenie potencjalnych skutków takiej awarii. Ewentualne skutki ograniczą się przede wszystkim do stworzenia zagrożenia o charakterze lokalnym wokół samej elektrowni. – tłumaczy nam Agnieszka Modrzejewska, rzeczniczka PAA.
Jeśli w rdzeniu reaktora orki umieściły nawet niewielką 10-20 kiloton bombe atomową to jej wybuch rozłoży wodę chłodzącą reaktor na tlen i wodór, promieniowanie neutronowe pobudzi do wybuchu pozostałe paliwo i efekt będzie jak wybuch wodorowej car-bomby 50 megaton. Zmiecie cały Zaporoż i inne miasta w promieniu kilkudziesięciu km. To ruscy opracowali bombę typu „słoika” gdzie wybuch małego ładunku odpala kolejne coraz większe więc mają w tym doświadczenie.