Magdalena Melke: Jak mówiliśmy już wcześniej, Donald Trump bazuje na odrodzonym ruchu izolacjonistycznym i Partii Herbacianej z 2007 roku. Z kolei Joe Biden odwoływał się do interwencjonizmu, przy jednoczesnym zwiększeniu nacisku na politykę wewnętrzną USA. Czy jednak istnieją tematy, w których obaj politycy mogą się ze sobą zgadzać?
Rafał Michalski: Mam wrażenie, że – wbrew pozorom – zarówno Donald Trump, jak i Joe Biden w podobny sposób postrzegają Rosję. Obaj doskonale wiedzą, że natura narodów jest niezmienna i z tego powodu nie można przekształcić danego państwa, ponieważ kultura jest wytworem dekad procesów społecznych, kulturowych i politycznych.
Zdaniem Joe Bidena był to główny powód, dla którego globalizacja okazała się upadłym projektem. Tego samego zdania jest Donald Trump – tyle, że wychodzi od strony konserwatywnej agendy. Jego zdaniem kultura to coś niezmiennego, budowanego oddolnie przez społeczność lokalną. Dlatego właśnie wydaje mi się, że obaj uważają, że natura ludzka, natura państwa pozostaje niezmienna. Pytanie, co dalej robimy z tą wiedzą?
Joe Biden odpowiadał, że rozwiązanie leży w wywieraniu nacisków międzynarodowych, Donald Trump – w wywieraniu nacisków gospodarczych. Obaj ponownie wychodzą z punktu progresywnego (postęp jest faktem), jednak inaczej rozumieją jego naturę.
Biden i Trump w podobny sposób postrzegają również Europę Środkowo-Wschodnią. Rola naszego regionu (a przede wszystkim Polski i Litwy) jest bardzo istotna, zarówno dla demokratów, jak i republikanów – traktują nas jako wschodnią flankę współpracy transatlantyckiej, ostatnich sojuszników na przedpolu Rosji. Nawet po wygranej Donalda Trumpa współpraca z polskim rządem będzie kontynuowana.
Co z Chinami? Na początku swojej prezydentury Donald Trump był ostro krytykowany za rozpoczęcie wojny handlowej z Pekinem, jednak w miarę upływu czasu Waszyngton coraz silniej zaznaczał zagrożenie dla ładu międzynarodowego, jakie ma stanowić rosnące w siłę Państwo Środka. Z kolei Joe Biden wprowadził m.in. 100 procentowe cła na pojazdy elektryczne z Chin.
Po zdobyciu prezydentury Joe Biden – wbrew powszechnej opinii – nie zmienił dotychczasowej polityki Trumpa o 180 stopni. Przykładowo – utrzymał podejście do polityki migracyjnej, rozpoczęte przez administrację Trumpa, jedynie w inny sposób przedstawiał narrację na jej temat.
Trudno nam zrekonstruować, co obaj politycy myślą na temat Pekinu. W ciągu ostatnich tygodni obserwowaliśmy nakładanie ceł przez administrację Bidena na chińskie firmy (czyli dokładnie to, co kiedyś zrobił Donald Trump).
Dyskusja na temat Chin to najgorętszy temat w Waszyngtonie. I ktokolwiek wygra listopadowe wybory (demokraci czy republikanie), polityka wobec Pekinu pozostanie podobna. Państwo Środka jest uznawane za największe zagrożenie dla współczesnej Ameryki, m.in. ze względu na zimnowojenne skojarzenia o dwóch ścierających się ideach polityki międzynarodowej, które zaważą o losach świata.
Dlatego właśnie obserwujemy ponadpartyjny konsensus w tym zakresie. Oczywiście, różnice pojawią się w egzekucji. Jeżeli wygrają republikanie, z pewnością użyją ostrzejszej retoryki, jeżeli demokraci – będzie oparta na budowaniu dialogu z silnymi, czerwonymi, nieprzekraczalnymi liniami (jak kwestia Tajwanu).
Dla liberałów Chiny stanowią zagrożenie, ponieważ uderzą w międzynarodowy ład, z kolei dla konserwatystów stanowią zagrożenie, ponieważ mogą uderzyć w strukturę lokalną i pogorszyć standard życia przeciętnego obywatela.
A problemy klimatyczne? Rzeczniczka kampanii Donalda Trumpa powiedziała, że były prezydent USA ponownie wycofałby Stany Zjednoczone z porozumienia klimatycznego. Z kolei Joe Biden wydaje się jak najbardziej wspierać międzynarodowe wysiłki w celu ograniczenia emisji – mimo, że w czasie jego prezydentury USA osiągnęła rekordowe poziomy produkcji ropy oraz gazu ziemnego.
Problem polega na tym, że Sąd Najwyższy USA wydał orzeczenie kończące stosowanie doktryny Chevrona. Była to najważniejsza zasada działania amerykańskiego prawa administracyjnego, która mówiła, że w konkretnych przypadkach agencja federalna może przedłużyć sądowi interpretację ustawy, jeżeli nie stanowi ona inaczej.
Dobrym przykładem jest Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (ang. Environmental Protection Agency, EPA), która posiada regulację, nakazującą w konkretnych przypadkach korporacji, stawiającej kopalni gazu ziemnego sporządzenie konsultacji społecznych z mieszkańcami na temat zagrożeń, związanych z budową instalacji.
W prawie federalnym nie znajdziemy takiego przepisu – norma została wytworzona przez EPA na podstawie doktryny Chevrona, która mówi, że jeżeli ustawa nie daje bezpośredniej legislacyjnej prerogatywy, to Agencja Federalna może ją wyinterpretować i nadać sądowi. Jeśli uzna on, że jest ona zgodna z duchem i myślą ustawy, to może ją przyjąć jako obowiązującą.
Na tym mechanizmie zbudowano politykę klimatyczną Baracka Obamy i Joe Bidena. Nie mieli oni szans uchwalenia polityki klimatycznej w Kongresie, ponieważ nie posiadali większości. Dlatego właśnie wszystkie działania w tym zakresie opierali na działaniu agencji federalnych, które – szukając luk w ustawie – wyinterpretowywały i przedkładały sądowi, dlaczego dany przepis można rozumieć w konkretny sposób. Dzięki temu możliwe było wprowadzenie konkretnej regulacji.
Obecnie Sąd Najwyższy jasno stwierdził, że doktryna Chevrona jest nielegalnym sposobem tworzenia powszechnie obowiązujących przepisów przez agencję federalną. Od teraz sąd będzie musiał każdorazowo oceniać, czy dana ustawa daje delegację na wykonanie danej czynności.
Nie wiemy, jaką wobec tego politykę podejmie przyszły kandydat bądź kandydatka na prezydenta USA ze strony demokratów, ponieważ stracili oni główne narzędzie, na którym budowali swoją politykę środowiskową od 2008 roku. Jeśli mielibyśmy spekulować, demokraci najpewniej zaczną szukać sposobu osiągnięcia kompromisu z republikanami, dla których najważniejszy jest standard życia amerykańskiego obywatela.
Jednym z ważniejszych czynników jest cena energii – szczególnie, że głównym środkiem transportu pozostaje samochód spalinowy. Amerykanie wykształcają swoje odczucia wobec rządzących, bazując na standardzie życia: cenach mieszkań, cenach paliw, cenach w sklepach. Rosnące ceny benzyny obaliły już niejednego polityka.
Republikanie wiedząc, że jest to uniwersalny temat dla każdego wyborcy, starają się zbić ceny energii – dlatego hasłem przewodnim kampanii republikanów jest „uwolnienie energii” i odchodzenie od kolejnych regulacji środowiskowych czy limitów CO2. Dla środowiska Trumpa najważniejsza jest silna gospodarka, która nie może być ograniczana przez aspekty klimatyczne. Republikanie nie są przeciwni polityce klimatycznej jako takiej – jednak przede wszystkim chcą utrzymać dobry standard życia amerykańskiego obywatela.
Z perspektywy laika partia demokratyczna i republikańska mają swoją ogólną charakterystykę. Wydaje mi się, że – przynajmniej obecnie – izolacjonizm przypisywany jest republikanom, a interwencjonizm – demokratom. Jak dużym uproszczeniem politycznej rzeczywistości jest takie stwierdzenie?
Jeżeli postrzegamy partię polityczną jako organizację, której polityka i agenda jest dyktowana przez prezydenta, to tak – poglądy najważniejszych osób w partii stanowią wyraz poglądów osób w całej partii. W tym kontekście poglądy Trumpa przekładają się na postrzeganie Partii Republikańskiej jako izolacjonistycznej.
Jednak jest to duże uproszczenie. Polityka to tysiące działaczy, rozrzuconych po terenie całych Stanów Zjednoczonych. Inną perspektywę posiadają republikanie w Waszyngtonie, a inną republikanie w Michigan. Podobnie demokraci mieszkający w okręgach, w których usytuowane są zakłady produkujące broń (wspierający interwencjonistyczne podejście USA), a inną silnie ewangeliccy republikanie z Tennessee, uważający, że USA nie ma moralnego uzasadnienia do prowadzenia konfliktów międzynarodowych.
Powyższe uproszczenie nie bierze pod uwagę jednego istotnego czynnika: czasu. W analizie współczesnej amerykańskiej polityki warto zwracać uwagę na to, w jakim okresie dany polityk się wychowywał. Jeżeli jest to polityk starej daty, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że będzie silnie zaangażowany w sprawy międzynarodowe. Z kolei młodsi politycy XXI wieku są bardziej nastawieni na prymat spraw wewnętrznych.
Dlatego właśnie warto obserwować, co stanie się z odchodzącą klasą polityczną lat 80., która niedługo będzie musiała namaścić swoich następców. Czy też do władzy dojdą politycy nowego pokolenia, wychowani na sprzeciwie wobec Georga W. Busha czy Billa Clintona?
Obecnie republikanie są rozdarci pomiędzy Ruchem Herbacianym i reaganowskim, a demokraci – między neokonserwatywnym myśleniem o polityce a tym, co Barack Obama nazywał „sztuką dyplomacji”.
O genezie izolacjonizmu przeczytają Państwo tutaj: