Zniszczone zboże
Na początku lutego rozpoczął się strajk rolników, połączony z licznymi manifestacjami, blokadami dróg i zakłóceniami w funkcjonowaniu przejść granicznych z Ukrainą. Zgodnie z zapowiedziami strajk generalny ma potrwać do 10 marca, choć jak zaznaczają protestujący, nie wykluczają oni jego przedłużenia. Trwające od tygodni blokady na granicy polsko-ukraińskiej rodzą napięcia we wzajemnych stosunkach Warszawy i Kijowa.
27 lutego w Warszawie odbył się protest rolników. Według stołecznego ratusza w marszu wzięło udział około 10 tys. osób. Wśród najczęściej podnoszonych postulatów znajdowały się ograniczenie postanowień Zielonego Ładu oraz zwiększenie kontroli przewożonych produktów rolnych z Ukrainy. Protestujący wskazywali także, że ukraińscy rolnicy nie są zobowiązani do spełniania wszystkich wymogów Unii Europejskiej, jakie z kolei muszą wypełniać rolnicy znad Wisły. W wielu wypowiedziach powtarzał się motyw „zalewania” polskiego rynku ukraińskimi produktami.
Nie powinno dziwić, że protesty polskich rolników na granicy są negatywnie odbierane przez ukraińską opinię publiczną, która od ponad dwóch lat mierzy się z pełnoskalową inwazją rosyjskich wojsk na własny kraj. Jak niedawno podał prezydent Zełenski, w konflikcie zginęło już 31 tys. ukraińskich żołnierzy, a doniesienia z frontu nie zwiastują bliskiego zwycięstwa Kijowa. 19 lutego minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kuleba powiedział partnerom z UE, że w 2024 roku Ukraina potrzebuje 2,5 mln pocisków artyleryjskich. Dotychczas dostarczono 400 tys.
W rozładowaniu napiętej sytuacji na granicy nie pomagają incydenty, związane z przypadkami wysypywania i niszczenia ukraińskiego zboża. 11 lutego niedaleko przejścia granicznego w Dorohusku uczestnicy protestów otworzyli naczepy wpuszczonych ukraińskich ciężarówek, powodując częściowe wysypanie się przewożonego zboża. Jak podał ambasador Ukrainy w Polsce Wasyl Zwarycz, zamierzano je przekazać tranzytem na Litwę.
Jak zaznaczył na Telegramie mer Lwowa, Andrij Sadowy: „Ukraińcy dosłownie przelewają krew na polach, na których rodzi się to ziarno. Zbieranie pszenicy na polu, które widziało wojnę, jest jak praca sapera. Takie działania (Polaków – przyp. red.) to małość i hańba”. Kwestie związane z niszczeniem ukraińskiego zboża wzbudzają wiele emocji nie tylko z powodu obecnej sytuacji wojennej na Ukrainie, lecz także ze względu na stale obecną pamięć o holodomorze – wielkim głodzie na Ukrainie, sztucznie wywołanym działaniami komunistów, w którego konsekwencji w latach 1932-1933 zmarły miliony ludzi.
Jeszcze szerszym echem odbiło się wysypanie na tory kukurydzy z ośmiu wagonów w Kotomierzu, niedaleko Bydgoszczy. W reakcji na to zdarzenie ukraiński wicepremier i minister infrastruktury Ukrainy Ołeksandr Kubrakow napisał o „160 tonach zniszczonego ukraińskiego zboża”, które jechało tranzytem do portu w Gdańsku. Policja nie potwierdziła oficjalnie, że było to zboże ukraińskie, a spółka Ecco Rail odpowiedzialna za przewóz wydała oświadczenie, w którym zaprzecza, by „uczestniczyła w imporcie ukraińskiego zboża do Polski”, natomiast „prowadzi operacje logistyczne związane z transportem zboża z Ukrainy, jednak zboże to przewożone jest przez Polskę w procedurze tranzytu” – cytuje Rynek Kolejowy. Śledztwo trwa.
Szerszy obraz
Pomimo napiętej sytuacji wydaje się, że strona ukraińska również – przynajmniej częściowo – wpisuje protesty polskich rolników na granicy w szerszy, ogólnoeuropejski ruch sektora. „Wydaje mi się, że panujące nastroje były gorsze jeszcze w listopadzie i grudniu ubiegłego roku, kiedy to firmy transportowe blokowały przejścia graniczne” – ocenia dr Dariusz Materniak, redaktor naczelny portalu polukr.net, analityk, doktor nauk o bezpieczeństwie.
„Obecnie, mimo wspomnianych incydentów z wysypywaniem zboża, blokady spotykają się z częściowym zrozumieniem. O wiele częściej wspomina się również o podobnych protestach, organizowanych na terenie całej UE. Mówi się, że do pewnego stopnia współodpowiedzialność za protest na granicy polsko-ukraińskiej ponosi Bruksela” – komentuje analityk.
Dr Materniak zaznacza jednocześnie, że Ukraińcy nadal nie do końca rozumieją sposób działania UE: „Odbiór obecnych protestów bazuje na tym, że Polakom nie podoba się wjazd zboża z Ukrainy. Jednak zdaniem wielu komentatorów, kiedy Kijów wejdzie do Unii, to Warszawa i tak będzie musiała zaakceptować ukraińską konkurencję. Do mediów i świadomości publicznej nadal w niewielkim stopniu przebija się komunikat dotyczący początkowych kwot, okresów przejściowych i negocjacji związanych z rynkiem spożywczym, rolniczym i przemysłowym. W dalszym ciągu w tym miejscu widzimy braki w zrozumieniu mechanizmów unijnego działania”.
Dbanie o interesy „kijowskiego reżimu”
Pomimo silnych emocji i niekiedy ostrych słów padających ze strony polityków wydaje się, że społeczeństwa po obu stronach granicy nie wyczerpały jeszcze kapitału dobrej woli, zgromadzonego przez ostatnie dwa lata konfliktu. „Kluczowe pozostaje to, że Ukraińcy w dużej mierze zrzucają odpowiedzialność za powstałe incydenty na działanie rosyjskiej agentury i środowisk prorosyjskich” – podkreśla dr Materniak.
Mowa tutaj nie tylko o „incydentach zbożowych”, lecz również m.in. o zdjęciu jednego z banerów protestacyjnych wywieszonego na traktorze, które z prędkością światła obiegło polskie i ukraińskie media. Napis głosił: „Putin, zrób porządek z Ukrainą, Brukselą i naszymi rządzącymi”, a obok niego wywieszono flagę ZSRR. Polska prokuratura postawiła już zarzuty rolnikowi Piotrowi G., który odmówił składania wyjaśnień.
„Chyba wszystkie media ukraińskie pokazywały zdjęcie wspomnianego baneru, jednak prezentowały je w bardzo ciekawym kontekście – zestawiały je razem z podobnym zdjęciem sprzed 10 lat z Donbasu, gdzie osoby trzymają transparent z napisem „Putin wprowadź wojska na Donbas”. Fotografie pokazywane są obok siebie, sugerując, że mamy do czynienia z analogicznymi sytuacjami rosyjskiej manipulacji” – zaznacza dr Materniak.
Rosyjska dezinformacja nie śpi i – niestety – jak wskazuje analiza polskiej oraz ukraińskiej infosfery, pozostanie z nami na dłużej. Michał Marek, ekspert ds. dezinformacji i założyciel Fundacji Centrum Badań nad Współczesnym Środowiskiem Bezpieczeństwa podkreśla, że Kreml od dawna wykorzystuje protesty rolnicze do rozpowszechniania fałszywych narracji – zarówno w kraju, jak i za granicą.
„Moskwa chce przekonać własnych obywateli, że tzw. specjalna operacja wojskowa zostanie lada dzień wygrana, bo Zachód już odwrócił się od Ukrainy i nie zapewnia jej wsparcia. Należy jedynie jeszcze chwilę wytrzymać. Oto narody państw Europy sprzeciwiają się swoim proukraińskim i proamerykańskim rządom, które rzekomo nie dbają o interesy własnych narodów, zamiast tego stawiając na piedestale interesy USA oraz „kijowskiego reżimu” – komentuje ekspert. „Wzmacnia to poparcie dla Putina, co miałoby być przydatne przed nadchodzącymi wyborami”.
Podżegacze do wojny z Rosją
Jednocześnie Marek zaznacza, że rosyjskie dezinformacyjne narracje są rozpowszechniane w Polsce i w Ukrainie przez rosyjską agenturę wpływu oraz prorosyjskie środowiska: „Obecnie obserwujemy mocny akcent na generowanie poparcia dla prorosyjskich partii politycznych w Polsce, takie jak partia Leszka Sykulskiego Bezpieczna Polska czy partii de facto promujących przekaz zbieżny z rosyjskim np. Konfederacja Korony Polskiej. To sytuacja bezprecedensowa w polskiej infosferze, jeszcze niedawno był to bardzo niszowy ruch, niemal nieobecny”.
Zdaniem analityka celem rosyjskiej dezinformacji w Polsce jest stworzenie narracji, w której z jednej strony protesty rolników są wynikiem działania „złego, antypolskiego rządu, będącego marionetką USA i niedbającego o interesy Polaków”, a z drugiej – to Ukraina jest obarczana w pełni winą za powstałe napięcia, z całkowitym pominięciem aspektu toczącej się na jej terytorium wojny. „Dzięki temu tuszuje się odpowiedzialność Rosji za pełnoskalową inwazję na Ukrainę oraz międzynarodowe konsekwencje, jakie to wywołało” – mówi Marek.
Podawane informacje mają również bezpośrednio wpłynąć na preferencje polityczne wyborców. Tworzone przez Rosjan metanarracje – różnicowane w zależności od kraju, gdzie są kierowane – mają za zadanie wzbudzenie strachu i braku zaufania społeczeństw do rządzących. Opierają się na scenariuszu, w którym zachodnie elity polityczne (francuskie, polskie, amerykańskie) występują w roli podżegaczy do wojny z Rosją, chcąc poświęcić życie i zdrowie obywateli na ołtarzu „reżimu z Kijowa”.
Oprócz elementu rozpowszechniania prorosyjskich komunikatów, kremlowscy dezinformatorzy skupiają się w znacznej mierze na podsycaniu antyukraińskich komunikatów w polskiej infosferze. Wzmacniają one wzajemną nieufność (a nawet nienawiść), a co gorsza, najczęściej bazują na bolesnych aspektach polsko-ukraińskiej historii, które nierzadko przez lata pozostawały nieodpowiednio adresowane przez elity polityczne. „Obecnie wszystkie przekazy emitowane przez stronę rosyjską charakteryzują się wysokim stopniem emocjonalności i zawierają powtarzające się sformułowania, takie jak banderowski reżim, UPAdlina itp.” – podkreśla ekspert.
Jak zaznacza Michał Marek, jedynie spokój może nas uratować: „Jeżeli dostrzegamy przekaz mocno kontrowersyjny i bardzo emocjonalny w którym nie ma merytorycznej wypowiedzi, połączone ze straszeniem i bezpośrednim wskazywaniem winnych – powinna nam się zapalać czerwona lampka. Wstrzymujmy się przed natychmiastowym przekazywaniem kontrowersyjnych informacji. Każdy z nas może zatrzymać dezinformację na sobie”.