Magdalena Melke: Zgodnie z raportem Departamentu Stanu USA „Country Reports on Terrorism” z 2021 roku Iran przekazuje ok. 100 mln dolarów rocznie Hamasowi i pozostałym terrorystycznym grupom w Strefie Gazy. W jaki sposób wsparcie Teheranu przekazywane jest Hamasowi?
Marcin Krzyżanowski, Wydział Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ: Generalnie nie istnieje jeden kanał finansowania – z jednej strony ze względu na sankcje nałożone na Iran, z drugiej ze względu na sankcje nałożone na Hamas, jak też ogólny monitoring sieci finansowej. Przede wszystkim w grę wchodzi transfer gotówki. Drugim rozwiązaniem jest maskowanie wpłat na Hamas poprzez finansowanie rozmaitych organizacji charytatywnych i pomocowych, działających w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu. Przeważnie są to organizacje międzynarodowe, głównie arabskie. Najczęściej nie irańskie, ponieważ zbytnio rzucałyby się w oczy, a ich powiązania z Hamasem byłyby zbyt oczywistym celem obserwacji.
Dochodzą do tego wpłaty na konta osób niepowiązanych z Hamasem, które przekazują dalej dane kwoty skarbnikom organizacji. Kolejnym elementem wsparcia jest tzw. zakat. Hamas jako taki jest organizacją polityczno-religijną, posiadającą własne skrzydło wojskowe czy też – ściślej mówiąc – terrorystyczne. Jako taka organizacja, tudzież organizacja polityczna rządząca Gazą od 2005 roku, również pobiera podatki od mieszkańców Gazy, co stanowi bardzo ważną pozycję finansowania.
Bardzo dużą rolę odgrywa też system tzw. hawali, który jest sposobem na transfer pieniędzy z pominięciem oficjalnych, sformalizowanych kanałów bankowych. W przypadku hawali występuje pośrednik w danym mieście i powiązany z nim pośrednim mieszkający np. w Gazie czy Katarze – pamiętajmy, że Iran nie jest jedynym protektorem Hamasu, a jego przywódcy przebywają na stale nie w Teheranie, a w Ad-Dauha. Jeżeli chcemy przekazać jakąś kwotę do drugiego miasta, idziemy z gotówką do pierwszego pośrednika, przekazujemy mu pieniądze mówiąc, do kogo mają trafić środki. Pośrednik daje znać swojemu kontaktowi w interesującym nas mieście, podając dane i numer identyfikacyjny. Po jakimś czasie do drugiego pośrednika przychodzi osoba zainteresowana podając swoje dane i numer identyfikacyjny.
Naturalnie nie można założyć, że każda organizacja humanitarna zbierająca środki wsparcia dla społeczności palestyńskiej jest powiązana z Hamasem?
Problem polega na tym, że nie jesteśmy w stanie tego w pełni zweryfikować. Hamasowi bardzo zależy na zachowaniu tajemnicy, zarówno jeśli chodzi o ukrycie tożsamości swoich darczyńców, jak i samych odbiorców. Stąd też organizacje dobroczynne, które nie mają nic wspólnego z działalnością terrorystyczną, niestety obrywają rykoszetem.
W oficjalnych komunikatach wydanych po 7 października, Iran wyparł się swojego udziału w zorganizowaniu ataku terrorystycznego Hamasu, co zaznaczył ajatollah Ali Chamenei. Potwierdził to również starszy urzędnik Hamasu, Ali Baraka. W jakim stopniu Iran mógł być zaangażowany w działania Hamasu?
Iran wiedział, jednak najpewniej niczego nie koordynował. W mediów głównego nurtu przywykliśmy do przyjmowania pewnej skróconej informacji: Iran odpowiada za wszystko. Jakkolwiek Teheran, mówiąc kolokwialnie, ma bardzo dużo za uszami, tak nie jest on „władcą marionetek” na Bliskim Wschodzie. Każdy z regionalnych sojuszników Iranu jest autonomiczny w swoich decyzjach i wyznaczonych celach – Hamas nie stanowi wyjątku.
Pamiętajmy, że Hamas nie jest organizacją stworzoną przez Iran. Istnieje od 1987 roku i jest organizacją stworzoną jako samoobrona Palestyńczyków przed izraelską polityką i okupacją. Hamas to organizacja sunnicka, która była na początku wspierana przede wszystkim przez prywatnych darczyńców bogatych państw Zatoki Perskiej. Iran dopiero później dołączył się do wspierania Hamasu.
Sojusz między Hamasem a Teheranem nie jest oczywisty. Podczas wojny domowej w Syrii Iran i Hamas stały po przeciwnych stronach barykady – kraj ajatollaha Aliego Chameneigo popierał prezydenta Baszszara al-Asada, natomiast Hamas opowiadał się za islamistami zwalczającymi syryjskiego dyktatora. Współpraca między stronami wznowiła się dopiero po zamknięciu głównego teatru działań wojennych w Syrii. Oparto ją na chłodnej logice i wspólnocie interesów.
W jaki sposób dokonało się przejście pomiędzy wsparciem Hamasu przede wszystkim przez państwa Zatoki Perskiej do kooperacji z Iranem?
Przede wszystkim ma to związek ze zmianą polityki Iranu. Do 1989 roku Teheran był zajęty wojną z Irakiem Saddama Husajna, a niemal wszystkie państwa świata wspierały Irak. Po zakończeniu konfliktu Iran przeformułował założenia polityki zagranicznej, tworząc doktrynę obrony peryferyjnej, wyprzedzającej. Decydenci doszli do wniosku, że w wojnie konwencjonalnej Iran mógłby mieć problemy z pokonaniem USA – stało się to w 1991 roku, po tzw. pierwszej wojnie w Zatoce, kiedy Stany Zjednoczone pokazały, co są w stanie zrobić z wojskiem irackim.
Irańczycy przestraszyli się, że mogą być kolejnym celem po Saddamie. Z tego powodu zaczęli stawiać na tzw. proxy war, czyli wojny zastępcze, toczone rękoma sojuszników, którzy mieli za zadanie rozpraszać uwagę USA i Izraela. Teheran chciał zbudować również sieć połączeń, która w razie ataku będzie w stanie „podgryzać” Waszyngton czy Tel-Awiw.
Następnie przychodzi okres stopniowego otwierania się części państw arabskich na świat zaznaczony m.in. przez rozkwit Dubaju. Oznaczało to konieczność głębszego wejścia w bardzo surowy system międzynarodowej finansjery i spowodowało zmniejszenie możliwości dyskretnego finansowania organizacji pokroju Hamasu. Kolejno nastąpił rok 2001 i histeria związaną z Al-Kaidą, która sprawiła, że przekazywane środki i potencjalnych sponsorów wzięto jeszcze bardziej pod lupę. Teheran, ze względu na swoje położenie geopolityczne, pozostawał wciąż niezłomnym przywódcą tzw. Osi Oporu. Z tego wynikało wysunięcie się Iranu na pierwsze miejsce sponsora organizacji terrorystycznych typu Hamas czy Hezbollah.
Izraelskie wojsko oświadczyło niedawno, że udaremniło atak rakietowy wspieranych przez Iran jemeńskich rebeliantów, Huti. Czy można założyć, że Iran miał swój udział w tym ataku?
W przypadku Huti mamy podobną sytuację jak z Hamasem. Huti również nie są tylko i wyłącznie marionetką Teheranu. Mało tego, o ile walka Hamasu sięga swoimi korzeniami końcówki lat 80., o tyle Huti walczą w Jemenie od lat 60. XX wieku. Wojna domowa w Jemenie trwa w różnych formach już blisko 70 lat.
Iran włączył się do gry z bardzo podobnych powodów, z jakich zaangażował się we wsparcie Hamasu – pojawiła się okazja, aby wzmocnić swoje oddziaływanie w regionie i zyskać nacisk na Arabię Saudyjską, która obok Izraela jest największym regionalnym sojusznikiem USA. Dodatkowo doszła kwestia wspólnoty religijnej, ponieważ Huti są – nazwijmy to w uproszczeniu – szyitami.
11 listopada odbył się nadzwyczajny szczyt w Rijadzie, łączący szczyt Ligi Państw Arabskich i szczyt Organizacji Współpracy Islamskiej. Podczas niego państwa Zatoki Perskiej odrzuciły wezwania Iranu do uzbrojenia Palestyńczyków i zerwania stosunków dyplomatycznych z Izraelem.
Od dobrych kilku lat Iran jest forpocztą frontu antyizraelskiego w regionie. Jego stanowisko jest najbardziej skrajne, czy też najbardziej wyraziste. Z kolei państwa arabskie nie są tak skore do tak radykalnych działań.
Po pierwsze, pieniądze. Na dobrych relacjach z Izraelem – a ściślej mówiąc, na dobrych relacjach z USA – można dobrze zarobić. Mowa tutaj o inwestycjach, wspólnym handlu, gwarancjach obronnych, dostępie do rynków zbrojeniowych. Nie oszukujmy się, większość państw arabskich to albo monarchie, albo dyktatury, a co najmniej można je określić mianem państw autorytarnych. Ich przywódcy, mówiąc delikatnie, nie wsłuchują się w głos ulicy tak bardzo, jak kraje demokratyczne, a monarchę czy dyktatora łatwiej przekupić.
Po drugie, Palestyńczycy pozostają kwestią problematyczną. W historii konfliktu izraelsko-palestyńskiego mieliśmy do czynienia z dwoma największymi falami uchodźctwa z Palestyny – jedna w kierunku Libanu, druga w kierunku Jordanii. W obu przypadkach napływ uchodźców palestyńskich pociągnął za sobą destabilizację krajów przyjmujących, prowadząc de facto do wojen domowych. W związku z tym Palestyńczyków traktuje się z jednej strony z pewną sympatią, ponieważ są dyskryminowani i prześladowani przez Żydów, ale z racji na ich postawę destabilizującą są też traktowani z chłodną rezerwą.
Państwa arabskie zdają sobie również sprawę, że jeżeli Palestyńczycy opuszczą swoje domy, to do nich już nie wrócą, ponieważ Izrael ich nie wpuści z powrotem – tak, jak uczynił z uchodźcami z 1948 roku. Należy pamiętać, że większość mieszkańców Gazy jest w drugim-trzecim pokoleniu potomkami osób, które zostały wypędzone lub uciekły przed czystkami etnicznymi z terytoriów dzisiejszego Izraela.
Czy można założyć, że Iranowi zależałoby na rozlaniu obecnego konfliktu w regionie? Zgodnie z wypowiedzią irańskiego ministra spraw zagranicznych, Hosejna Amira Abdollahiana, rozszerzenie konfliktu w Strefie Gazy jest „nieuniknione”.
Wbrew pozorom rozszerzenie konfliktu byłoby niekorzystne dla Iranu i jest to coś, czego Iran chciałby uniknąć. Wojna na pełną skalę czy też wojna na większym obszarze, angażująca aktorów regionalnych jest nie na rękę Iranowi, ponieważ mógłby przegrać ogólnoregionalny konflikt.
Teheranowi zależy przede wszystkim na podtrzymywaniu poczucia zagrożenia w Izraelu, które z jednej strony drenuje gospodarkę państwa, a z drugiej antagonizuje regionalnych graczy.
Gdyby doszło do rozlania wojny na sąsiednie kraje, przede wszystkim ofiarami padłyby najważniejsze aktywa Iranu na Bliskim Wschodzie – z jednej strony libański Hezbollah, z drugiej strony Syria Baszara al-Asada. Obecne „podgryzanie się” jest zdecydowanie czym innym niż pełnoskalowa wojna z Izraelem, czy być może również z USA. Tego typu konfliktu zarówno Iran, jak i jego sojusznicy nie mogliby wygrać.
Dodatkowo, wojna byłaby dewastująca dla niewielkiego terytorialnie i wrażliwego gospodarczo Izraela. Obie strony mają pewien problem dotyczący eskalacji. Z jednej strony byłoby to zniszczenie znacznej części budowanych z wielkim trudem i uwagą zasobów irańskich, z drugiej nie wiadomo czym by się to skończyło dla Izraela, całego regionu i świata, jeśli wziąć pod uwagę ilość instalacji naftowych i gazowych, nad którymi przelatywałyby pociski i rakiety.
Idealną sytuacją będzie więc kontynuowanie wzajemnego ostrzału i śmierć jak największej ilości cywili w Strefie Gazy?
Zgadza się. Im bardziej Izrael spolaryzuje opinię publiczną (w tym również zachodnią), tym mniejsze będzie ewentualne poparcie Tel-Awiwu, co z kolei poskutkuje choćby częściowym wzrostem sympatii dla chociażby Iranu.
W jaki sposób podtrzymywanie konfliktu w Strefie Gazy może być korzystne dla Iranu z perspektywy rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi?
Iran ma stosunkowe niewielkie pole do popisu i w Teheranie nie ma złudzeń, że proizraelskie lobby w USA nie zniknie. Natomiast nie ma również złudzeń co do tego, czy jest możliwe porozumienie między Waszyngtonem a Teheranem. Obecnie przeważa opcja polityczna twierdząca, że absolutnie nie jest to wykonalne.
Iran nie ma większej nadziei na przełom polityczny, jednak liczy, że podobnie jak w przypadku Izraela, ciągłym naporem i upuszczaniem krwi zmęczy albo USA, albo amerykańskich wyborców i doprowadzi do tego, że Waszyngton będzie sukcesywnie zwijać swoją zbyt kosztowną obecność w regionie. Szanse na to póki co są niewielkie, ale Iran jest cierpliwy.
Czy pod względem sytuacji regionalnej dla Iranu pożądane jest to, by nie istniało państwo Izrael?
Teheran potrzebowałby nowego wroga, „małego szatana” w regionie, którego mógłby zwalczać. Doktrynalną podstawą istnienia Iranu, wyrażoną jeszcze przez założyciela republiki imama Chomeiniego jest „walka uciskanych z uciskającymi”. Iran cały czas, choćby poprzez popieranie „bojowników o wolność”, angażuje się w walkę tych, których uważa za uciskanych, z tymi, których uważa za uciskających. Gdyby nie było Izraela, musieliby znaleźć innego wroga.
Po drugie, brak Izraela spowodowałby, że przysłowiowa arabska ulica nie miałaby wroga numer jeden i być może doszłyby do głosu nacjonalizmy arabskie i perskie oraz resentymenty anty-irańskie. Teheran zaangażowałby się w konflikt o panowanie nad regionem z Arabią Saudyjską.
Istnienie Izraela – zwłaszcza w przyzwoitej odległości od Iranu – jest dla niego na rękę.
Dziękuję za wywiad.
Dziękuję.
Komentarzy 1