Magdalena Melke: W 2025 roku Łukaszenka będzie ubiegał się o reelekcję na stanowisku „prezydenta” Białorusi. Zapewnia, że jest w stanie przeprowadzić wybory „uczciwie i przyzwoicie”.
W jakiej kondycji jest białoruski reżim pięć lat po ogólnokrajowych, obywatelskich protestach z 2020 roku i dwa lata po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny w Ukrainie?
Bartosz Tesławski, ekspert ds. Białorusi w Opportunity Institute for Foreign Affairs: Jeśli chodzi o samą władzę Łukaszenki i zagrożenie kolejnymi masowymi protestami na Białorusi, obecnie Alaksandr Łukaszenka poświęcił kilka lat na to, aby skonsolidować władzę i w miarę możliwości wyłapać bądź wypędzić z kraju osoby, które uczestniczyły w protestach w 2020 roku.
Obrońcy praw człowieka i przedstawiciele białoruskiej opozycji podkreślają, że do dzisiaj zdarzają się kolejne identyfikacje uczestników tamtych protestów, którzy karani są za swoje działania z 2020 roku.
Przez ostatnie pięć lat Łukaszence niestety udało się spacyfikować białoruskie społeczeństwo. Obecnie opozycja i obywatele nie widzą szansy na powtórną organizację pokojowych protestów, które mogłyby doprowadzić do zmiany. Część ludzi zrezygnowała z dążenia do zmian, ponieważ widzi, że na ten moment reżim jest zbyt silny.
Druga część wychodzi z założenia, że czas pokojowych protestów się skończył i należy podjąć działania bardziej agresywne – a przynajmniej, że należy zabezpieczyć się przed siłowikami. Przykładowo, obserwujemy ruch Sprzeciw, który miał być podkładką programową dla kolejnego białoruskiego zrywu, koordynujący akcje ludzi protestujących i narodowych oddziałów samoobrony, które chronią uczestników protestów przed atakami siłowików. Działania łączone obejmowałyby ataki hakerskie na administrację rządową oraz aktywność sabotażystów, którzy mieliby dokonywać punktowych uderzeń.
Łukaszenka niestety trzyma się mocno.
Niestety tak. O ile jednak władza Łukaszenki – na ten moment – nie jest zagrożona pod względem protestów obywatelskich, to jednak pozycja prezydenta Białorusi jest o wiele słabsza i gorsza niż przed 2020 roku.
Łukaszenka okupił konsolidację władzy dużymi ustępstwami na rzecz Rosji i praktycznie zamknięciem się na jakiekolwiek kontakty ze światem zachodnim. Naraził białoruską gospodarkę na zachodnie sankcje, tym samym doprowadzając do tego, że wypada ona ze swojej naturalnej roli punktu tranzytowego między Wschodem a Zachodem.
Minister obrony Białorusi Wiktar Chrenin oświadczył, że jego kraj uczestniczy w drugim etapie rosyjskich manewrów wojskowych. Polegają one na ćwiczeniu użycia niestrategicznej broni nuklearnej.
Jaki sygnał chce wysłać Mińsk w stronę Polski i NATO? Czy Białoruś to „państwo satelitarne” Rosji?
Nieustannie powinniśmy mówić o suwerenności Białorusi, nie tylko ze względu na symbolikę czy szacunek wobec białoruskich obywateli, ale również ze względu na to, że Mińsk cały czas formalnie – i praktycznie – podejmuje samodzielne decyzje polityczne. Nawet w 2022 roku, kiedy Rosja dokonywała pełnoskalowej agresji na Ukrainę, istniały kontakty białorusko-ukraińskie, a Mińsk podobno nawet ostrzegał Kijów przed tym, co się może wydarzyć. Być może to właśnie z tego powodu Ukraińcy tak długo nie odwoływali swojego ambasadora i nie zrywali stosunków dyplomatycznych, mimo, że de jure Białoruś jako państwo, z którego również przypuszczono atak, powinna być uznana za stronę konfliktu. Pokazuje to, że mimo wszystko relacje ukraińsko-białoruskie były inne niż ukraińsko-rosyjskie.
Czy możemy jeszcze mówić o białoruskiej samodzielności politycznej i decyzyjnej?
Możemy mówić o samodzielności decyzyjnej, jednak musimy sobie zdawać sprawę, że pole manewru Łukaszenki jest zdecydowanie zawężone. Wciąż nie stracił wszystkich atrybutów politycznej przewagi, władza w Białorusi należy do Białorusinów, a najbliższy krąg Łukaszenki jest również kręgiem białoruskim – to osoby, które bardziej postrzegają siebie jako ministrów niezależnego państwa, a nie pracowników białoruskiej guberni.
Trzeba brać pod uwagę również to, że osoby, które mają bardzo silne rodzinne bądź emocjonalne związki z Rosją, zaczynają się coraz mocniej przebijać do białoruskiego systemu. Kilka dni temu padła informacja o tym, że zastępcą ministra obrony narodowej został Paweł Murawiejko, który jest absolwentem rosyjskich akademii wojskowych oraz bliską osobą Alaksandra Wolfowicza, który stanowi mocny rosyjski głos w radzie bezpieczeństwa Białorusi.
Podobnie jak Karpieńko, pracujący w ministerstwie spraw wewnętrznych, który wsławił się brutalnymi pacyfikacjami protestów w 2020 roku, Murawiejko i Wolfowicz należą do kolejnych osób, co do których białoruskości można mieć wątpliwości.
Dużym problemem pozostaje również kwestia tożsamościowa. Wydaje się, że w coraz większym stopniu najwyżej postawieni Białorusini zaczynają rozumieć, że albo czeka ich współpraca z Rosją, albo jakieś formy zagrożenia dla nich samych. Ministrowie, zastępcy ministrów, generałowie etc. mogą wychodzić z założenia, że Moskwa – jeśli nie dostanie tego, czego chce – będzie się mścić na Białorusi, co bezpośrednio odbije się na nich samych. Pamiętajmy, że wówczas nie będą się mieli do kogo zwrócić, bo Mińsk utracił właściwie wszystkich sojuszników oprócz Rosji. Pekin również przestał interesować się Białorusią w takim stopniu, jak jeszcze kilka lat temu, ze względu na utracenie przez nią tranzytowego charakteru.
Od trzech lat Białoruś we współpracy z Rosją instrumentalnie wykorzystuje migrantów z Azji i Afryki, starając się ich przerzucić na polską stronę granicy. Od zeszłego roku podobne zabiegi widzimy na granicy fińsko-rosyjskiej.
Jaki jest cel Białorusi w tych działaniach i czy Łukaszenka ma tutaj coś do powiedzenia?
W tym wypadku mówimy o celu rosyjsko-białoruskim. Nasze poprzednie rozważania nie oznaczają, że Białoruś jest gotowa czy chętna działać przeciwko Rosji. To, że Mińsk chciałby zachować swoją niezależność, nie oznacza, że nie zgadza się z Moskwą na płaszczyźnie strategicznej.
W tej optyce cały Zachód, UE i USA są wrogiem – zarówno Łukaszenki, jak i Putina. To, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej czy fińsko-rosyjskiej, niedawne przykłady sabotażu na terenie państw UE, ataki hakerskie czy zagłuszanie sygnału GPS oraz nieustanne groźby ze strony rosyjskiej – to wszystko jest obliczone na odstraszenie Zachodu od współpracy z Ukrainą.
Warto zaznaczyć, że nie należy ulegać tego typu zagrożeniom, ponieważ jesteśmy silniejsi od Rosji i Białorusi. Moskwa od dwóch lat nie jest w stanie podporządkować sobie Ukrainy, nie ma możliwości, aby byli w stanie wykonać jakikolwiek atak wobec NATO.
Niemniej jednak próbują grać powyżej kart, które mają. To jedyne, co im zostało – jeśli Rosja przestanie grozić, okaże się, że jest pusta w środku. Nie posiada atutów twardej siły czy gospodarczych, którymi mogłaby konkurować z Zachodem.
Białoruś podłącza się pod to, ponieważ Łukaszenka wie, że jeżeli Zachód będzie ustępował, to on może stać się tych ustępstw beneficjentem – np. może ponownie zostać uznanym za prezydenta Białorusi, sankcje gospodarcze mogą zostać zniesione.
Jak podaje „Rzeczpospolita”, rzecznik białoruskiego MSZ Anatolij Głaz złożył kondolencje rodzinie i przyjaciołom polskiego żołnierza, zabitego na polsko-białoruskiej granicy. Powiedział, że nota złożona przez polski MSZ zostanie rozpatrzona, „biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności” i dodał, że „konieczne jest przywrócenie normalnych kontaktów granicznych, aby takie tragedie nie miały miejsca”.
Z czego wynika ugodowy wydźwięk wypowiedzi białoruskiego polityka? Jaki wizerunek Polski i NATO chce wykreować Białoruś i Rosja?
Wypowiedź Głaza jest mocno zbieżna z kierunkiem obecnej strategii podejścia Białorusi względem Polski. Mamy do czynienia z komunikatem skierowanym do polskich obywateli – nie do państwa polskiego. Łukaszenka od ponad dwóch lat składa życzenia z okazji polskiego dnia niepodległości nie prezydentowi Dudzie, a polskiemu narodowi.
Podobnie mamy tutaj Anatolija Głaza, który po ludzku współczuje i składa kondolencje rodzinie zamordowanego żołnierza, jednocześnie dając do zrozumienia, że warunkiem do jakiejkolwiek zmiany jest przywrócenie polsko-białoruskich kontaktów.
Nie jest to możliwe, ze względu na obecną sytuację polityczną. De facto Głaz chciałby osiągnąć cel, do którego mają doprowadzić niepokoje na granicy polsko-białoruskiej, tzn. my zwrócimy się z prośbą do Mińska, aby spacyfikował sytuację po swojej stronie granicy.
Dlaczego Łukaszence zależy na tym, abyśmy zwrócili się do nich o pomoc?
Łukaszence zależy przede wszystkim na otwarciu wszystkich przejść granicznych. Wciąż pozostaje otwarte jedno przejście, a od czasów pandemii zamknięto przejścia kolejowe. Jest to wyjątkowo bolesne dla Białorusi, ponieważ ogranicza tranzyt, z którego państwo czerpało istotne zyski. Dla Mińska kluczowym byłoby otworzenie przez Polskę wszystkich przejść granicznych oraz przywrócenie przygranicznych kontaktów polsko-białoruskich.
Kolejnym krokiem ze strony białoruskiej na pewno byłoby zniesienie muru, zbudowanego przez Polaków. Białorusini wielokrotnie podkreślali, że szkodzi to środowisku naturalnemu i utrudnia zwierzętom swobodną migrację. Jednocześnie jednak gdybyśmy ten mur faktycznie rozmontowali, to bylibyśmy podatni na kolejne uderzenie hybrydowe, podobne tym, jakie Mińsk przeprowadził w 2021 roku.
Dlatego właśnie ton rzecznika MSZ Głaza był koncyliacyjny. Jednocześnie nic nie wnosił do prowadzonej dyskusji, ponieważ Mińsk nie jest w stanie nam zaoferować minimalnych konkretów dotyczących tożsamości czy miejsca pobytu sprawcy śmierci polskiego żołnierza.
Białorusi najbardziej zależy na ponownym otwarciu polskich przejść granicznych?
Tak. Było to jedno z najostrzejszych działań, jakie poprzedni polski rząd podjął wobec Mińska. Przejścia graniczne są niezbędne Białorusinom do utrzymywania relacji handlowych, a każde zamknięcie graniczne tworzy kolejki dla transportu, co tworzy ryzyko, że spedytorzy zaczną omijać Białoruś. Do tej pory Mińsk zarabiał znaczne sumy na obsłudze właśnie obrotu tranzytowego.
Dla Białorusinów jest to najostrzejsza i najskuteczniejsza polska broń wobec Alaksandra Łukaszenki.