Magdalena Melke: Na ile porażka Bidena może przyczynić się do wzrostu poparcia dla Donalda Trumpa?
Rafał Michalski: Powiedziałbym, że fatalne wystąpienie Bidena nie będzie miało żadnego przełożenia na poparcie Trumpa, ponieważ referendum jest swoistym procesem przeprowadzanym nad Donaldem Trumpem, gdzie wyborcy funkcjonują jako ława przysięgłych.
Zaznaczmy, że były prezydent nie powiedział w trakcie debaty niczego nowego. Jedyne, co zyskał, to kontrast, zestawienie na jednym obrazie siebie i Joe Bidena. Z tego względu właśnie na koniec debaty Trump powiedział, że wygrał mistrzostwa klubowe w golfie, co pokazuje bezpośrednio cel kandydata republikanów: chciał porównać swoją kondycję fizyczną i sprawność do obecnego prezydenta USA.
Osobiście mam wrażenie, że najświeższe sondaże niezbyt celnie pokazują realne poparcie Donalda Trumpa. Nie zapominajmy, że jest ono niezwykle trudne do zbadania, co najwyraźniej pokazał 2016 rok.
Z jakiego powodu?
Wyborcy Donalda Trumpa głosują reakcyjnie. Nie jest to elektorat zgrupowany wokół pewnych i jasnych deklaracji politycznych. Trump nie szedł do polityki z programem, na podstawie którego moglibyśmy go określić jako kandydata umiarkowanego, ewangelickiego czy wolnorynkowego. Donald Trump to kandydat w stylu Donalda Trumpa.
Gromadzi wokół siebie wyborców, którzy potrzebują tego rodzaju ideologii. Pokazały to jasno wybory w 2016 roku, kiedy Ted Cruz wygrywał stany ewangelickie, Mark Rubio hrabstwa umiarkowane, a Donald Trump zdobywał poparcie we wszystkich hrabstwach populistycznych. Nagle utworzyła się nowa kategoria wyborcy, który jest małomiasteczkowy, choć jednocześnie robotniczy, wymyka się dotychczas określonym ramom i stale ewoluuje, głosując tym co czuje, a nie tym, co myśli.
Dlatego właśnie tydzień temu Melania Trump mogła zorganizować w ubiegłym tygodniu zbiórkę funduszy razem z działaczami LGBTQ+. Może to zrobić, ponieważ wyborcy Trumpa nie są przeciwni LGBTQ+ jako całość – choć oczywiście znajdziemy wśród nich wyborców fundamentalistycznych religijnie. Jednak nie możemy nazwać Trumpa skrajnie ewangelickim kandydatem – Trump jest po prostu prezydentem protestu.
Dlatego właśnie ciężko jest go włożyć w opisane ramy, ponieważ nie wiemy, co w danym roku taki protest miałby oznaczać. Uważam, że Trump jest bezpośrednim spadkobiercom ruchu Tea Party, który powstał w 2008 roku po wielkim kryzysie finansowym. Właśnie wtedy narodziła się idea Donalda Trumpa, a na powiązanie wskazują również sondaże – w hrabstwach popierających Tea Party wygrywał również były prezydent.
Czy Joe Bidena da się jeszcze politycznie odratować?
Kampanię Joe Bidena jak najbardziej da się uratować, nie jest to przegrana sprawa. Pamiętajmy, że Biden przegrał nie dlatego, że zrobił coś spektakularnego, czego się po nim nie spodziewaliśmy. Nie wyciągnięto mu również żadnej sprawy z przeszłości. Joe Biden podczas ostatniej debaty zaprezentował się w samej esencji Joe Bidena z ostatnich miesięcy – starszego polityka, który ma problemy z reakcją na żywo. Jednak nie jest to dla nas zaskoczeniem, ponieważ dokładnie to mogliśmy obserwować podczas poprzednich miesięcy pre-kampanii.
Jednak za kilka miesięcy wyborca będzie przede wszystkim pamiętał, co czuł, patrząc na Joe Bidena, co wtedy widział. A widział starszego pana, który zgubił się w połowie wypowiedzi – przez blisko 10 sekund nie potrafił się wysłowić, mimo braku publiczności i braku przerywania ze strony Trumpa.
Powiedzmy jednak od razu, że konstrukcja administracyjna Białego Domu zapewnia, że nawet przy problemach zdrowotnych prezydenta, instytucja będzie funkcjonować. Wszystkie departamenty, agencje i organizacje są przygotowane na to, że niezależnie od stanu prezydenta, amerykańska administracja będzie działać – co częściowo obserwowaliśmy podczas nieprzewidywalnej prezydentury Trumpa.
Debata z pewnością nie zmniejszyła wątpliwości demokratów dotyczących jego możliwości intelektualnych i zdrowotnych. Tak, z pewnością Biden nie będzie już mógł występować z taką intensywnością medialnie – jest to zbyt duże ryzyko.
W jakim stanie zdrowotnym znajduje się obecny prezydent USA? Po debacie ponownie pojawiły się wątpliwości dotyczące jego sprawności intelektualnej i zdolności udźwignięcia czterech lat intensywnej prezydentury.
Regularne badania przeprowadzane przez lekarza prezydenta potwierdzają, że znajduje się on w pełnym zdrowiu. Pokazał to chociażby podczas ostatniego State of the Union, w którym wypadł bardzo dobrze. Jest również wysoce zaangażowany w negocjacje nad projektami w Kongresie i faktycznie zaprasza polityków, próbuje negocjować zapisy ustaw – zdecydowanie prowadzi aktywne życie polityczne w Waszyngtonie.
Pod tym względem nie zawiódł demokratów. Nie doszło do sytuacji, w której spotkanie nie doszło do skutku bądź zostało przerwane z powodu niedyspozycji prezydenta. Problemem jest to, że Joe Biden nie będzie mógł być wykorzystywany medialnie, a przez to nie pomoże delegatom stanowym w wyborach do Senatu czy Izby Reprezentantów.
Problem z medialnością Bidena przysporzy również problemów w przekazywaniu Amerykanom jego sukcesów politycznych – a tych było niemało. Biden wydał więcej rozporządzeń wykonawczych w kontekście migracji niż Donald Trump czy Barack Obama. Nie potrafi jednak sprzedać tej narracji obywatelom, ponieważ Amerykanie oglądają w CNN plączącego się w wypowiedzi staruszka, a następnie widzą wysokie ceny najmu i paliwa na stacjach benzynowych.
W jaki sposób przedstawiała się merytoryczność debaty? Wygląda na to, że kandydaci zagrali „stare hity” z okresu pre-kampanii, dotyczące migracji, aborcji, wojny w Ukrainie i opieki zdrowotnej. Przewinęły się nawet tematy związane z golfem. Co jednak z wypowiedzi Trumpa i Bidena odnosiło się do spraw zagranicznych, tak ważnych z perspektywy polskiej i europejskiej? Czego możemy się spodziewać po wygranej któregoś z kandydatów?
Po pierwsze, jeżeli Donald Trump wygra, to Chiny znajdą się na pierwszym miejscu amerykańskiej polityki zagranicznej – nawet jeśli nie padło bezpośrednie pytanie o Pekin. Bardzo jasno podkreślał, że wszystkie działania gospodarcze będą tworzone z myślą o rywalizacji geopolitycznej z Pekinem.
Przykładowo, podczas debaty poruszono temat taryf. Ekonomiści alarmują, że nałożenie wysokich taryf spowoduje wzrost cen. Trump jasno powiedział, że w tym względzie najważniejsze jest to, że cła są narzędziem wymierzonym w zaszkodzenie Chinom.
Po drugie, Joe Biden bardzo wyraźnie podkreślał temat Bliskiego Wschodu. W ciągu ostatnich miesięcy amerykański prezydent był wielokrotnie krytykowany za niejednorodną politykę wobec premiera Izraela. Nie zapominajmy, że Biden i Netanjahu absolutnie nie są przyjaciółmi politycznymi i wielokrotnie popadali w głębokie konflikty.
Jednak w trakcie debaty Biden jasno wyraził swoje poparcie dla Izraelczyków, jednocześnie zaznaczając, że wstrzymuje dostawę bomb ze względu na konieczność dostarczenia pomocy humanitarnej dla Palestyńczyków.
Trump z kolei jest bezkompromisowym zwolennikiem Izraela. Jeśli zostanie prezydentem, Netanjahu będzie mógł robić cokolwiek będzie chciał na Bliskim Wschodzie.
Po trzecie, Rosja. Donald Trump powiedział, że nie zgadza się na warunki, jakie w ostatnich tygodniach przedstawił Władimir Putin. Jednak zaraz później wyraźnie zaatakował Bidena za dalekoidącą pomoc finansową, jaka udzielana jest Ukrainie. Ponownie pojawiło się hasło dotyczące tego, że NATO powinno się przede wszystkim zajmować Moskwą i wojny w Ukrainie, która znajduje się o ocean dalej niż Waszyngton; o tym, że Zełenski jest najlepszym sprzedawcą: wchodzi do pokoju i na start otrzymuje miliony dolarów. Niezapominajmy przy tym, że polityka zagraniczna stanowi przedłużenie polityki wewnętrznej, a Trump gra na zmniejszenie roli rządu i wraca do klasycznej koncepcji z lat 20. i 30. XX wieku, kiedy polityka zagraniczna była postrzegana jako rozszerzające się ramię rządu federalnego.
Zdecydowanie warto zwrócić uwagę na ostatnie zdanie Donalda Trumpa mówiące o tym, że kiedy zostanie wybrany na prezydenta, siłą doprowadzi do rozmów pokojowych i rozejmu. Podczas wieców w swojej argumentacji wielokrotnie opierał się na względach humanitarnych: znacznych ofiarach śmiertelnych, wykrwawianiu się narodu ukraińskiego, niszczeniu miast, braku perspektyw wygrania wojny.
Jednak polityka wobec Ukrainy będzie zależała nie tylko od prezydenta, lecz również od Sekretarza Stanu i Sekretarza Obrony. Jeśli zostałby nim np. Richard Grenell, możemy spodziewać się o wiele twardszej polityki wobec Kijowa.
Z kolei Joe Biden zaznaczał: jeśli upadnie Ukraina, to jutro upadną kraje NATO i Polska. Powtarza to zdanie od miesięcy, przede wszystkim po to, aby przedstawić Amerykanom racjonalny argument za przeznaczanie tak wysokich środków finansowych na Kijów.
Nie zapominajmy o perspektywie przeciętnego obywatela USA, dla którego wojna w Ukrainie jest odległym konfliktem, w który po raz kolejny w jakiś sposób jest zaangażowany Waszyngton. Niektórzy z wyborców mówią jasno: tak, chcemy, aby USA było globalną siła, jednak nie możemy być w stanie wojny przez sto lat.
Kiedy przyjrzymy się historii, de facto od 1941 roku Stany Zjednoczone toczyły wojnę bezpośrednią, zimną wojnę czy wojny interwencyjne na Bliskim Wschodzie albo w Wietnamie. Jedyny okres względnego pokoju nastąpił w latach 90. XXI wieku. Tłumaczy to też podejście części wyborców, którzy są stęsknieni za uspokojeniem sytuacji międzynarodowej.