Efektowny atak
W weekend Iran wystrzelił w kierunku Izraela ponad 350 pocisków rakietowych i dronów, które przeleciały nad Jordanią i Irakiem. 99 procent z nich zostało zestrzelonych i zneutralizowanych przez Żelazną Kopułę i izraelskie wojsko, przy wsparciu Amerykanów, Brytyjczyków i Francuzów. Jordańczycy z kolei przechwycili pociski, które znalazły się w ich przestrzeni powietrznej.
Atak nie spowodował ofiar śmiertelnych. Jak podał Times of Israel, w jego efekcie jedynie lekko ucierpiała infrastruktura wojskowa na południu kraju, a większość pocisków balistycznych została strącona poza przestrzenią powietrzną państwa. Zdaniem The Guardian, operacja mogła kosztować Izrael równowartość nawet 800 mln funtów brytyjskich.
Irańskie siły zbrojne zaznaczyły, że atak stanowił odpowiedź na zbombardowanie irańskiego konsulatu w Damaszku, do którego doszło na początku kwietnia. W ostrzale zginęło siedmiu doradców wojskowych, w tym trzech starszych dowódców. Choć Izrael zaprzeczył oskarżeniom Teheranu o zorganizowanie i przeprowadzenie ataku, wszystkie podejrzenia spadają właśnie na Tel Awiw.
Powołując się na irańskie źródła agencja Reutera podała, że Teheran zasygnalizował Waszyngtonowi, że zareaguje na atak Izraela na ambasadę w sposób mający na celu uniknięcie poważnej eskalacji i nie będzie działać pochopnie. Pod koniec 12 kwietnia amerykański urzędnik przekazał, że Stany Zjednoczone spodziewają się ataku Iranu na Izrael, ale nie na tyle dużego, aby wciągnąć w niego Waszyngton.
Wielu komentatorów zwraca uwagę na sposób przeprowadzenia ataku przez Iran. Minister spraw zagranicznych Iranu Hossein Amir Abdollahijan oświadczył w niedzielę, że powiadomił sąsiednie kraje z Zatoki Perskiej o planowanym ataku z 72-godzinnym wyprzedzeniem. Jak podał Wall Street Journal, powołując się na amerykańskich urzędników, to właśnie one przekazały informacje Waszyngtonowi. Jednak John Kirby, rzecznik ds. bezpieczeństwa narodowego Białego Domu, określił te doniesienia jako „kategorycznie fałszywe”. „Iran nigdy nie przekazał nam wiadomości, podając czas czy cele” – oświadczył.
Uwagę przykuwa również czas realizacji uderzenia – rakiety i drony pokonywały przestrzeń powietrzną między Iranem a Izraelem przez kilka godzin, dzięki czemu Tel-Awiw wraz z sojusznikami mógł przygotować się do niemal kompleksowej obrony.
Powtórka z 2020 roku
Jak zaznacza Marcin Krzyżanowski z Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ, Teheran musiał odpowiedzieć na zaatakowanie konsulatu w Damaszku. Jednak dokładnie przemyślał swoje działanie, zapewniając Izraelowi odpowiednio duże pole manewru i zabezpieczając się w ten sposób przed rozszerzeniem konfliktu na Bliskim Wschodzie na inne kraje.
„Sposób przeprowadzenia ataku przez Iran mówi nam dwie rzeczy. Przede wszystkim to, że Teheran nie chce eskalować konfliktu. Atak był przeprowadzony w taki sposób, aby nie wyrządzić zbyt dużych szkód, które wymusiłyby odwet ze strony Izraela” – mówi ekspert UJ. „Jednocześnie Teheran pokazuje, że jest zdolny do przeprowadzenia wielowarstwowego, koordynowanego uderzenia w szybkim czasie. Iran wysłał ponad 350 rakiet i dronów, skala ataku jest bezprecedensowa. To pierwszy bezpośredni atak, jaki Iran przeprowadził na Izrael”.
Krzyżanowski zaznacza równocześnie, że o ile Iran zastosował zaawansowany technologicznie sprzęt, jego ilość nie była wystarczająca, aby przełamać izraelską obronę lotniczą. Dodatkowo, sam atak nastąpił ze znacznym opóźnieniem, a Tel Awiw miał czas na zapewnienie wsparcia sojuszników.
„Pojawia się tutaj casus ze stycznia 2020 roku, kiedy Iran zaatakował rakietami amerykańską bazę w Iraku po tym, jak dron USA zabił generała Kasema Sulejmaniego. Zabójstwo tak wysokiego dygnitarza nie mogło przejść bez echa. Jednocześnie Iran nie chciał zaczynać wojny z Waszyngtonem” – zaznacza ekspert UJ. „To podobna sytuacja. Izraelczycy zabili dwóch generałów, zrównano z ziemią jeden z budynków irańskiej ambasady w Damaszku. Teheran musiał odpowiedzieć, jednak jednocześnie zapewnił pole manewru Izraelowi”.
„Iran poniesie konsekwencje”
W niedzielę 14 kwietnia premier Netanjahu zwołał gabinet wojenny, aby rozważyć dalsze kroki działania wobec Teheranu. Jak zaznaczył w poniedziałek szef sztabu IDF Herci Halewi, armia izraelska pozostaje „w najwyższym stopniu gotowości” i bacznie przygląda się sytuacji. „Iran poniesie konsekwencje swoich działań. Odpowiednio wybierzemy naszą odpowiedź” – zaznaczył Halewi w wypowiedzi opublikowanej na oficjalnym profilu IDF na platformie X. Do tej pory nie podano jednak żadnych szczegółów ewentualnej akcji odwetowej.
W opublikowanej przez Bloomberg wypowiedzi premier Netanjahu podziękował za wsparcie USA, Wielkiej Brytanii, Francji i „wielu innych krajów”. Podkreślił jednocześnie, że „ktokolwiek nas [Izrael] skrzywdzi, my go skrzywdzimy”. „Będziemy się bronić przeciwko każdemu zagrożeniu, spokojnie i z determinacją” – zaznaczył.
Jak podają izraelskie media, m.in. Channel 12 i Haaretz, izraelski establishment obronny nalega na reakcję wojskową wobec Iranu. Jednocześnie reakcja miałaby odbyć się bez szkody dla koalicji pod przywództwem USA, która pomogła Tel Awiwowi w obronie, a gabinet wojenny podkreśla, że planowana reakcja nie może doprowadzić do wojny regionalnej. Zamierza koordynować swoje działania z Waszyngtonem.
Jak zaznacza Michał Wojnarowicz, analityk ds. Izraela w programie Bliski Wschód i Afryka w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM), istnieje konsensus w izraelskiej klasie politycznej, dotyczący stosunku wobec Teheranu, niejednokrotnie dużo większy niż wobec Strefy Gazy. „Polityczne zyski wewnętrzne z ataku odwetowego z pewnością by wystąpiły, zostałyby jednak okupione dalszym antagonizowaniem sojuszników wobec Izraela – nie wspominając o możliwej odpowiedzi Iranu i narastającym konflikcie w regionie” – mówi ekspert PISM.
Stałe przedstawicielstwo Iranu przy ONZ oświadczyło, że „sprawę można uznać za zakończoną”. „Przeprowadzone na mocy Artykułu 51. Karty Narodów Zjednoczonych, odnoszącego się do uzasadnionej obrony, działania wojskowe Iranu były odpowiedzią na agresję reżimu syjonistycznego na naszą placówkę dyplomatyczną w Damaszku (…) Jeżeli jednak reżim izraelski popełni kolejny błąd, reakcja Iranu będzie znacznie surowsza”. Zaznaczono, że Waszyngton powinien „trzymać się z dala”.
Krzyżanowski podkreśla, że Iranowi nie zależy na rozlaniu konfliktu na Bliskim Wschodzie. „Dlatego właśnie z jednej strony Teheran wysyła bardzo uspokajający komunikat. Jednak z drugiej strony pojawiają się dużo twardsze tony, ostrzeżenia mówiące o tym, że jeśli jakiś kraj użyczy swojej przestrzeni powietrznej Izraelowi do ataku na Iran, to będzie to odczytywane jako wrogi akt, który nie ujdzie na sucho” – podkreśla.
Efekt domina
Enigmatyczne wypowiedzi izraelskiego rządu nie uspokajają nastrojów w regionie, który i tak funkcjonuje w ciągłym napięciu w wyniku bieżącej wojny w Strefie Gazy. Pochłonęła ona już ponad 30 tys. ofiar – w przeważającej większości kobiet i dzieci, zbombardowanych w izraelskich nalotach, które mają na celu zniszczenie organizacji terrorystycznej Hamas. Jednak pół roku krwawego konfliktu, czająca się za rogiem fala głodu w Gazie oraz niedawna śmierć wolontariuszy World Central Kitchen, zabitych w izraelskim nalocie dolewają jedynie oliwy do ognia. Odwetowy atak Izraela i następująca po nim odpowiedź Iranu mogłyby rozlać konflikt na cały region.
Zdaniem Marcina Krzyżanowskiego, ze względu na podział Iraku między wpływy irańskie i amerykańskie, Syria jest jedynym państwem, które mogłoby udzielić wsparcia Teheranowi w wypadku zaostrzenia konfliktu. „Pytanie jednak brzmi nie tyle, co zrobiłyby rządy poszczególnych państw, a co organizacje terrorystyczne i ludność. Hamas, Hezbollah i Huti z radością przyłączyłyby się do wojny, bliskowschodnia ulica byłaby najpewniej również po stronie Iranu” – mówi.
„Pytanie, jak miałby wyglądać izraelski atak odwetowy – czy byłby to pojedynczy atak na obiekt symboliczny? Wątpię, ponieważ działanie odwetowe oznacza eskalację, dlatego zyski muszą być pokaźne – oznacza to nalot dużą liczbą samolotów” – zaznacza Krzyżanowski.
„Izraelczycy najpewniej zlikwidowaliby irańskie radary i stanowiska obrony przeciwlotniczej. Później mogłyby nastąpić bombardowania celów militarnych, w szczególności wyrzutni rakiet, fabryk dronów czy obiektów związanych z irańskim projektem nuklearnym. Pytanie otwarte: czy izraelskie lotnictwo, bez pomocy Amerykanów, jest w stanie samodzielnie przeprowadzić zmasowany atak na Iran?” – pyta ekspert UJ.
Podobnego zdania jest Michał Wojnarowicz. Jak zaznacza, atak dał Tel Awiwowi sposobność do ograniczenia potencjału militarnego Iranu. Jednocześnie, bilans zysków i strat w przypadku poważnej akcji odwetowej nie przedstawia się korzystnie dla Izraela – szczególnie, jeśli weźmie się pod uwagę twarde deklaracje USA.
„Po pierwsze, jeśli np. atak lotniczy miałby być skuteczny, powinien być szeroko zakrojony i przebić się przez irańską obronę przeciwlotniczą, przeprowadzić uderzenie a następnie wrócić. Ryzyko niepowodzenia jest duże, podobnie jak groźba odpowiedzi Iranu. Dodajmy do tego zantagonizowanie sojuszników Izraela na całym świecie, którzy co prawda okazali się potężnym wsparciem obronnym, jednak niekoniecznie zaangażują się w atak odwetowy” – podkreśla ekspert PISM.
USA nie poprze odwetu
„Jesteśmy na krawędzi przepaści i musimy się od niej oddalić” – powiedział szef unijnej dyplomacji Josep Borrell, w wywiadzie dla hiszpańskiej stacji radiowej Onda Cero. Apele o deeskalację wystosowali również przywódcy Francji, Niemiec czy Wielkiej Brytanii, a także sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres. Jak zaznaczył prezydent Francji Emmanuel Macron: „Wszyscy martwimy się możliwą eskalacją. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby uniknąć zaognienia i eskalacji sytuacji”.
W najbardziej zdecydowany sposób wypowiadają się Stany Zjednoczone. Już 14 kwietnia John Kirby, rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego Joe Bidena, powiedział w programie ABC „This Week”, że Stany Zjednoczone będą w dalszym ciągu bronić Izraela, ale nie chcą eskalacji konfliktu w regionie. W wydanym przez Biały Dom oświadczeniu Biden zapewnił o „żelaznym zaangażowaniu Ameryki w bezpieczeństwo Izraela”.
Jednocześnie jak podaje Politico, według dwóch osób zaznajomionych z rozmową między Bidenem a Netanjahu, USA nie dołączą się do ataku odwetowego na Iran. „Uważamy, że Izrael ma swobodę działania w dziedzinie własnej ochrony i obrony, w Syrii, czy gdziekolwiek. To jest nasze stałe stanowisko i takie pozostaje, ale nie przewidujemy naszego udziału w tego rodzaju działaniach” – podaje informator agencji Reutera, przedstawiciel administracji USA.
„Netanjahu może liczyć na to, że mimo twardych zapewnień USA, przy ataku odwetowym Waszyngton wesprze Izrael, niejako nie mając wyboru. Pojawia się taka kalkulacja, jednak powiedzenie »sprawdzam« w obecnej sytuacji to bardzo ryzykowne posunięcie” – podkreśla analityk. „Nie zapominajmy o amerykańskim kontekście wyborczym. Obecnie jakiekolwiek posunięcia Joe Bidena dotyczące Izraela i Bliskiego Wschodu są krytykowane przez obóz republikański, a rozlanie konfliktu na Bliskim Wschodzie nie pomoże w reelekcji obecnego prezydenta”.
Kalkulacje Netanjahu
Według Michała Wojnarowicza, przeprowadzenie ataku odwetowego może być częściowo korzystne politycznie dla Netanjahu. Premier Izraela był wielokrotnie oskarżany o wyolbrzymianie ryzyka bezpośredniego ataku ze strony Iranu, jednak wysłanie ponad 350 rakiet przez Teheran zmienia poprzednią narrację. Umożliwia również postrzeganie wojny w Gazie jako elementu walki o przetrwanie państwa Izrael na Bliskim Wschodzie.
Jak zaznacza cytowany przez Politico Yaakov Amidor, były doradca Netanjahu ds. bezpieczeństwa narodowego, obecnie Netanjahu może zaatakować Iran, legitymizując uderzenie w ramach akcji odwetowej za weekendowy ostrzał, albo zrezygnować z eskalacji, żądając w zamian całkowitego amerykańskiego wsparcia w Strefie Gazy.
W społeczeństwie izraelskim istnieje świadomość prowadzonej gry politycznej. „Izraelczycy nie podążają ślepo za tym, co mówi Netanjahu. W mediach mówi się o ataku na konsulat w Damaszku, jednak stawia się to często w kontekście zamachu terrorystycznego na ambasadę izraelską w Argentynie 30 lat temu, z którą wiązany jest Teheran” – mówi Wojnarowicz.
„Łączy się tu kilka elementów: to, że Iran jest zagrożeniem czy to, w jakiej sytuacji politycznej znajduje się Izrael, gdzie Netanjahu antagonizuje wielu jego sojuszników w związku z operacją w Strefie Gazy” – mówi Wojnarowicz. „Jeśli Izrael chciałby eskalować sytuację na tym etapie, mogłoby to być różnie odebrane w społeczeństwie. Szczególnie, że atak irański okazał się bardziej efektowny niż efektywny. W Izraelu obecnie pada pytanie, czy należy na niego odpowiedzieć tak, jaka była intencja, czy tak, jaki był jego realny skutek. Czy odpowiedzieć na skalę, czy na rezultat”.