Magdalena Melke: Na początku stycznia Gwardia Narodowa Teksasu i Departament Bezpieczeństwa Publicznego Teksasu wzniosły płoty i drut kolczasty na Eagle Pass w Teksasie, popularnym miejscu przedostawania się migrantów do Stanów Zjednoczonych. Sąd Najwyższy USA nakazał usunięcie drutu, czego Teksas odmówił, dodatkowo blokując dostęp do przejścia Straży Granicznej. List wspierający Teksas w sprawie kontroli granic podpisało 25 stanów z republikańskimi gubernatorami.
Część mediów nazywa to nową „wojną secesyjną”, ewentualnie „Texitem” – czy w ogóle uzasadnione jest używanie takiego określenia? Czy Texas ma prawo do ignorowania wyroków Sądu Najwyższego?
Andrzej Kohut, amerykanista, autor podcastu „Po amerykańsku” i książki „Ameryka. Dom podzielony”: Nie, nie będzie żadnego „Texitu”. Mamy do czynienia z pewnym sporem kompetencyjnym. Gubernator Teksasu, republikanin Greg Abbott, od dłuższego czasu krytykuje prezydenta Joe Bidena, jeśli chodzi o prowadzoną przez niego politykę migracyjną. Zaznaczmy, że trudno się temu dziwić – Teksas jest największym stanem graniczącym z Meksykiem i jest najbardziej obciążony ze względu na toczący się kryzys migracyjny. Od kilku lat Abbott podejmował szereg działań, aby na własną rękę zabezpieczać granicę – w tym rozpoczął budowę barier (przede wszystkim w postaci zasieków) na gruntach należących do stanu Teksas, a także na prywatnych działkach (za zgodą właścicieli). Powstaje spór kompetencyjny o to, czy w ogóle władze stanu Teksas powinny zajmować się bezpieczeństwem granicy, ponieważ leży to w kompetencjach rządu federalnego.
Drugi problem polega na tym, że zapory wznoszone przez Abbotta (mówimy tu również o pływających zaporach na Rio Grande), powodowały zagrożenie dla życia dla tych, którzy decydują się na nielegalne przekroczenie granicy. Straż Graniczna na ogół starała się migrantom pomagać. Rząd federalny zadecydował, że funkcjonariusze Straży Granicznej będą ten drut przecinali w sytuacjach koniecznych. Teksas zgłosił tę sprawę do sądu. Sąd pierwszej instancji czasowo zablokował możliwość niszczenia drutu, jednak później rozstrzygnął spór na niekorzyść Teksasu. Wniesiono apelację, i sąd apelacyjny ponownie zablokował możliwość przecinania i niszczenia drutu do czasu rozpatrzenia sprawy. W ostatnich tygodniach administracja Bidena poprosiła Sąd Najwyższy o możliwość przywrócenia możliwości usuwania drutu, pomimo zakazu Sądu Apelacyjnego, do czego przychylił się Sąd Najwyższy.
Pomimo tej decyzji gubernator Abbott stwierdził, że nie pozwoli na niszczenie własności stanu Teksas w postaci drutu ostrzowego i zasieków. Nie pozwoli również administracji Bidena na otwieranie granicy Teksasu w sytuacji, kiedy sam Teksas stara się ją chronić.
Od tego sporu zaczynają się pytania o „wojnę secesyjną”, ponieważ gubernator Abbott twierdzi, że posiada konstytucyjne prawo do ochrony granicy Teksasu i powołuje się na art. 1 Konstytucji, sekcję 10, gdzie rzeczywiście znajduje się – obecnie trochę zapomniana – wzmianka, mówiąca o tym, że o ile stan nie może prowadzić własnej polityki zagranicznej, zawierać traktatów, bić monet, prowadzić wojen itd., to może podjąć obronę w sytuacji inwazji albo bezpośredniego zagrożenia, gdy wszelka zwłoka mogłaby okazać się opłakaną w skutkach.
Gubernator Abbott przekonuje, że to, co dzieje się na południowej granicy USA, a więc fala migracyjna, jest rodzajem inwazji, przed którą stan Teksas broni się zgodnie z zapisem Konstytucji. Z kolei konstytucjonaliści mówią, że zapis mówi o możliwości stanu do uzupełnienia działania państwa w sytuacji, gdy nie jest ono w stanie zareagować dość szybko. Jednak w obecnej sytuacji zapis ten nie ma większego sensu.
Po drugie, z tego zapisu wynika, że stan może uzupełniać działanie rządu federalnego, jeżeli jest to konieczne, a nie zastępować jego działanie.
Czy zarówno demokraci, jak i republikanie zgadzają się odnośnie twierdzenia, że w tym momencie fala migracji z Meksyku i pozostałych państw Ameryki Południowej jest zbyt duża?
Występuje pewien podział, ze względu na orientację polityczną, jeśli chodzi o postrzeganie obecnego kryzysu. Oczekiwania dotyczące zaostrzenia polityki migracyjnej od lat słyszane są wyraźniej po stronie republikańskiej. Jednak to, co pozostaje istotne z perspektywy wyborczej prezydenta Bidena to fakt, że skala kryzysu jest na tyle duża, że wśród jego własnych wyborców zaczyna to budzić pewien niepokój – tym bardziej, że część ludzi, którzy przedostali się przez amerykańską granicę, czeka na rozpatrzenie wniosków azylowych. Może to trwać nawet kilka lat, co od długiego czasu stanowi największą bolączkę amerykańskiego systemu migracyjnego.
Migranci nie oczekują już na decyzję jedynie wśród stanów blisko granicy. Część z nich znalazła się – również za sprawą gubernatora Abbotta, który podstawił autobusy, przewożące migrantów w głąb USA – w takich miastach jak Nowy Jork, Waszyngton czy Chicago. Dzięki temu potężne grupy nielegalnych imigrantów stały się problemem również dla mieszkańców wielkich miast, przychylniejszych demokratom, oraz władz stanowych i lokalnych. Przykładem może być burmistrz Nowego Jorku, demokrata Eric Adams, który w tej chwili ostro krytykuje politykę imigracyjną Bidena, co jest bardzo poważnym problemem wizerunkowym dla administracji.
Dodatkowo, część tych miast to sanctuary cities – ich władze nie współpracują ze służbami federalnymi w kwestii imigracji, więc nielegalni migranci mogą tam czuć się zupełnie bezpiecznie. Zdaniem polityków republikańskich prowokowało to dodatkowo do prób nielegalnego przedostawania się przez granicę. Można powiedzieć, że stany przygraniczne odczuły potrzebę podzielenia się „problemem” z pozostałą częścią kraju – szczególnie wielkich metropolii. Niektóre autobusy zostały wysłane bezpośrednio pod rezydencję wiceprezydent Kamali Harris, z kolei gubernator Florydy postanowił wysłać samolotem migrantów na wysepkę Martha’s Vineyard – miejsca wypoczynku liberalnych elit ze wschodniego wybrzeża.
Wśród demokratów również coraz wyraźniej wybrzmiewają opinie krytyczne dotyczące polityki migracyjnej Joe Bidena. Administracja obecnego prezydenta ma ogromny problem z własnymi wyborcami w kontekście polityki migracyjnej, ponieważ balansuje na bardzo cienkiej linie. Z jednej strony stara się wprowadzić rozwiązania ograniczające skalę problemu, wymagałoby to jednak bardziej radykalnych rozwiązań niż to, co obowiązuje w tej chwili. Z drugiej strony Biden obiecywał pewne rzeczy w kampanii wyborczej i krytykował zdecydowanie politykę migracyjną Donalda Trumpa, nie może więc zawieść oczekiwań wyborców. Mimo to nadal jest krytykowany przez progresywną część elektoratu demokratów, chociażby za fakt uczestniczenia partii w zespole negocjacyjnym w Senacie – nie wspominając nawet o ustawie HR2.
Jak wyglądają obecne kontakty polityczne USA z Meksykiem? Czy państwa porozumiewają się między sobą odnośnie kwestii migracji?
Tak. Akurat mam wrażenie, że relacje między Meksykiem a Waszyngtonem są lepsze, niż za czasów prezydentury Donalda Trumpa. Ruchy ze strony administracji Bidena, aby porozumiewać się z Meksykiem i aby Meksyk nie dopuszczał migrantów w kierunku amerykańskiej granicy są obecne.
Jednak podobne działania nie dotyczą jedynie Meksyku, a próby wyeliminowania problemu u jego źródła były podejmowane przez administrację wielokrotnie.
Wiceprezydent Kamala Harris miała być postacią, która zadba o źródła problemu, a nie tylko bezpieczeństwo samej granicy. Póki co działania te nie przyniosły szczególnego rezultatu i fala migracyjna wciąż przybiera na sile. Pytanie czy przy całej dobrej woli administracji przyczyny tego ruchu da się wyeliminować w krótkim czasie.
Meksyk również doświadcza problemu migracyjnego – ludzie przemieszczają się po jego terytorium, zostają po meksykańskiej stronie granicy, część z nich oczekuje na rozpatrzenie swoich wniosków. Wszystko to jest obciążeniem dla tego państwa.
Pamiętajmy, że niestety w kryzysie biorą aktywnie udział ogromne ilości gangów oraz przemytników, przestępczości zorganizowanej. Ludzie, którzy przedostają się przez południową granicę USA, niekoniecznie pochodzą tylko z Ameryki Południowej – przedostają się przez nią również ludzie z Azji czy Europy. Pewien odsetek tych ludzi stanowią np. Rosjanie.