W ostatniej części wywiadu, którego pierwszą część opublikowaliśmy pod koniec listopada, a drugą w połowie grudnia, podejmujemy tematy polityki demograficznej w Polsce i tego, co stanowi największe wyzwania dla naszej przyszłości. Jak wiemy z pierszej części wywiadu, oprócz dzietności, na której podniesieniu koncentruje się najwięcej wysiłków polskich polityków, demografię tworzy także polityka zdrowotna oraz migracje. Tymczasem ochrona zdrowia jest traktowana jako coś zupełnie odrębnego od demografii, a w polityce migracyjnej brakuje nam oficjalnej strategii. Wywiad przeprowadziliśmy z dr hab Pawłem Strzeleckim z Instytutu Statystyki i Demografii (ISiD) Szkoły Głównej Handlowej (SGH). Rozmowę prowadzi Szymon Wieczorek, redaktor POLON.pl.
Szymon Wieczorek: Jakie obszary polityki demograficznej pozostawały do tej pory poza radarem polskiej klasy politycznej?
Paweł Strzelecki, ISiD SGH: Jest wiele obszarów nie ujętych w oficjalnym dokumencie „Strategia demograficzna 2040”. Takim obszarem jest na przykład system ochrony zdrowia, oddzielany od kwestii demograficznych tylko dlatego, że zajmuje się nim Ministerstwo Zdrowia. Niemniej jest to ważny element polityki demograficznej. Zdrowie ludności Polski, finansowanie procedur medycznych, rozwijanie profilaktyki, edukowanie społeczeństwa na temat chorób i sposobów ich leczenia – wszystko to wpływa bezpośrednio na długość trwania życia, czyli jeden z podstawowych wskaźników demograficznych.
Innym przykładem jest polityka migracyjną, która jest pomijana jako temat potencjalnie bardzo drażliwy politycznie. Nie chodzi przy tym tylko o strukturę ludności, ale i wzrost gospodarczy.
Z jednej strony polskie firmy potrzebują ludzi. Polski model rozwoju gospodarczego jest pracochłonny tzn. dostarczający wartość dodaną poprzez, brzydko mówiąc, średnio- albo niskowykwalifikowaną siłę roboczą, najczęściej w postaci pracowników fabryk. Można oczywiście narzekać, że ten model rozwojowy trzeba byłoby zmienić. Że warto w większym stopniu przyciągać specjalistów. Że warto inwestować w nowe technologie oraz w te dziedziny, w których ta praca nie jest tak bardzo potrzebna. Prawda jest jednak taka, że na takiej właśnie specjalizacji zbudowaliśmy obecne sukcesy we wzroście gospodarczym
Rekordowo niska stopa bezrobocia jest jednak efektem nie tylko bardzo dobrej koniunktury, ale też faktu, że od 10 lat liczba polskich obywateli w wieku produkcyjnym spada. Gdyby nie napływ imigrantów, głównie z Ukrainy oraz z innych krajów, to już teraz mielibyśmy duże braki na rynku pracy. To właśnie oni ratują sytuację – można powiedzieć, że Polska stała się krajem, którym już skorzystał na imigracji zarobkowej.
Chciałbym zauważyć, że te procesy, które są ważne dla polskiej gospodarki, są spychane na margines i niewiele się o nich dyskutuje, przynajmniej na forum politycznym. Rok 2022 bardzo wiele zmienił, bo przyjechało do nas wielu uchodźców. Mamy ogromne szczęście, że ci uchodźcy nie generują dużych kosztów dla polskiego państwa i że dobrze zaaklimatyzowali się na polskim rynku pracy. Tym samym wspomagają procesy wypełniania polskiego rynku pracy imigrantami, które były w poprzednich latach obserwowane.
Uderzające jest jednak to, że brakuje sformułowania doktryny lub choćby prowadzenia dyskusji o rozwiązaniach, które polskie państwo powinno przyjąć w średnim i dłuższym okresie względem imigracji.
Szymon Wieczorek: Czy polskie państwo ma w ogóle pomysł jak tych imigrantów integrować z polskim społeczeństwem.
Paweł Strzelecki, ISiD SGH: Do tego zmierzałem. Po pierwsze, dobrze byłoby kontrolować same procesy, żeby je w odpowiedni sposób mierzyć. Jeśli chodzi o uchodźców z Ukrainy, to PESEL-UKR pozwala na uzyskiwanie wielu ciekawych danych o uchodźcach dotyczących różnych dziedzin. Natomiast przed 2022 rokiem zainteresowanie instytucji publicznych rosnącą liczbą imigrantów było dużo mniejsze. Z tego powodu do tej pory istnieją duże rozbieżności w szacunkach liczby imigrantów z Ukrainy, którzy byli w Polsce przed wojną.
Druga sprawa to kontakty na linii państwo-imigranci. Imigranci, którzy zjawili się w Polsce w przeszłości najczęściej narzekali na to, że bardzo ciężko załatwia się sprawy w polskich urzędach, zwłaszcza posługując się językiem innym niż j. polski. Nie było to postrzegane jako coś bardzo naglącego, dopóki same polskie firmy nie zauważyły problemu i nie zaczęły wywierać presji na stosowne ministerstwa. To wymusiło zmiany, bo pracodawcy potrzebujący pracowników na dłużej niż kilka miesięcy doświadczali dużych problemów.
Agresja Rosji na Ukrainę, uchodźcy, niestabilność geopolityczna, wymagały elastyczności i okazało się, że jako społeczeństwo radzimy sobie dobrze w błyskawicznym samoorganizowaniu się w takich sytuacjach. Na dłuższą metę opieranie polityki migracyjnej na oddolnych inicjatywach może być jednak ryzykowne, bo wymaga spojrzenia szerszego niż odpowiedź na bieżące potrzeby. Na przykład, w dłuższej perspektywie nasza gospodarka będzie potrzebować imigrantów. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy z roku na rok stali się technicznie zaawansowaną gospodarką, która nie potrzebuje dalszego napływu pracowników.
Czy mamy pomysł na ułatwienie integracji napływających pracowników na rynku pracy i z resztą społeczeństwa? Czy nawet kwestie takie jak nauka j. polskiego, która jest kluczowa w umożliwieniu funkcjonowania w Polsce nie została podjęta na poziomie centralnym. Warto byłoby także w większym stopniu ułatwiać migrację i możliwość pracy w zawodzie osobom o cennych kwalifikacjach.
Szymon Wieczorek: Ostatnie pytanie – jakie efektywne kosztowo rozwiązania mogłyby pomóc polskiemu społeczeństwu w zmianie demograficznej, która ma nastąpić w ciągu najbliższych 20,30,50 lat?
Paweł Strzelecki, ISiD SGH: Pozwolę sobie zarysować scenariusz, na który przy prognozowanej migracji powinniśmy się przygotować. Gdyby nie napływ imigrantów z Ukrainy, efekty starzenia się ludności na polskim rynku pracy byłyby widoczne już w poprzedniej dekadzie XXI wieku. Dzięki napływowi młodych imigrantów zarobkowych udało nam się przesunąć w czasie większość problemów, które mogłyby się pojawić na rynku pracy w związku ze starzeniem się ludności, do ok. 2035 r. Nawet biorąc pod uwagę to, że część uchodźców z Ukrainy może wrócić do siebie po zakończeniu wojny, ich większa część prawdopodobnie u nas zostanie. W dalszej perspektywie – lat 2040 – 2050 – wyzwaniem będzie starzenie się wyżu demograficznego, do którego zaliczamy osoby urodzonyce w latach 1980-tych. Wtedy zacznie się prawdziwe przyspieszone starzenie się polskiego społeczeństwa. Będzie to oznaczało, że ok. 2050 r. dogonimy kraje Europy Zachodniej pod względem relacji osób w wieku emerytalnym do osób w wieku produkcyjnym.
Co można z tym zrobić? Niewiele, jeśli chodzi o współczynnik dzietności. Nawet gdyby od razu po wprowadzeniu polityki prorodzinnej współczynnik TFR wzrósł do 2,1, to niewiele zmieniłoby to na rynku pracy w horyzoncie 20-30 lat. Podniesienie dzietności jest wprawdzie jedynym skutecznym efektem, który ustabilizowałby strukturę ludności w naprawdę długim horyzoncie czasowym, czyli co najmniej 50-60 lat. W praktyce jednak nie mamy recepty jak podnieść TFR, a nawet gdybyśmy mieli, to efekty zobaczą dopiero przyszłe pokolenia.
Jeżeli jednak nie mamy tyle czasu, to wracamy do polityki migracyjnej. Nie tylko do zdawania się na imigrację z Ukrainy i Białorusi, ale także z innych krajów. Wspomniane przeze mnie dwa sąsiedzkie kraje są w coraz większym stopniu wydrenowane z młodych ludzi, którzy już wyemigrowali. Przez to nie możemy opierać naszej polityki imigracyjnej tylko na mieszkańcach Ukrainy i Białorusi.
I dyskusja o polityce migracyjnej, nawet jeśli niewygodna politycznie, będzie regularnie powracać.
Wyjaśnijmy sobie, co ma Pan na myśli przez efektywną kosztowo politykę.
Szymon Wieczorek: Przedstawię kontekst. Proponowany na przyszły rok budżet zakłada duży deficyt, będący m.in. efektem wzrostu dopłat centralnych do emerytur. Ponadto, w najbliższym czasie potrzeby wydatkowe będą raczej rosły, z czego część z nich będzie najprawdopodobniej wymagać podniesienia podatków. Przestrzeni na dodatkowe wydatki nie jest dużo, więc trzeba będzie decydować o priorytetach.
Paweł Strzelecki, ISiD SGH: Nie mam zamiaru recenzować różnych pomysłów polityków, zwłaszcza z kampanii wyborczej. One często się zmieniają. Warto jednak na każde z proponowanych rozwiązań spojrzeć z punktu widzenia inwestycji w przyszłość i pod tym kątem ocenić, czy są one bardziej, czy mniej rozsądne. Według mnie bardziej rozsądne wydają się takie, które nawet jeśli są redystrybucją, to służą młodszym pokoleniom. Zapewne warto byłoby przy tym rozważyć to, czy one są dobrze adresowane. Z tej perspektywy program „Rodzina 500+” mimo kosztów i niedoskonałości adresowania jest znacznie rozsądniejszy niż 13-ta i 14-ta emerytura.
Według mnie najcenniejszymi rozwiązaniami są poprawa jakości i dostępu do usług publicznych. Są one trudno sprzedawalne w kampanii wyborczej, bo trzeba pracować nad nimi latami. Mówię tu o zwiększeniu dostępności miejsc w żłobkach i przedszkolach. Mówię też o skutecznym wprowadzaniu w życie rozwiązań dających rodzicom więcej możliwości, godzenia wychowania dzieci z pracą zawodową, także uwzględniając możliwości awansowania.
Z drugiej strony, usługi publiczne są też odpowiedzią na potrzeby osób starszych. To nie jest tylko oferowanie pieniędzy. W mojej opinii bardziej niż 13tki czy 14tki osobom w wieku emerytalnym przysłużyłoby się to, żeby usługi opiekuńcze dla osób starszych i sędziwych oraz usługi związane z poprawą opieki zdrowotnej były bardziej dostępne i lepszej jakości niż dotychczas.
Przykładem inwestycji jest też rozszerzenie kształcenia kadry lekarzy, którzy zajmują się chorobami wieku podeszłego. To są kosztowne i często niewidoczne w krótkiej perspektywie działania. Tym niemniej warto ponosić dodatkowe koszty z tym związane, bo są lepiej wycelowane w te problemy, które są związane z nieuchronną zmianą demograficzną.