40 tys. ton broni chemicznej na dnie morza
Zgodnie z danymi opublikowanymi przez Komisję Europejską w ramach konferencji „Our Baltic”, na dnie Morza Bałtyckiego nadal znajduje się blisko 300 tys. ton niewybuchów z II wojny światowej. Z kolei Komisja Ochrony Środowiska Morskiego Bałtyku (HELCOM) podaje szacunki 40 tys. ton zatopionej broni chemicznej, z czego ok. 15 tys. ton stanowią trujące środki bojowe zawierające iperyt siarkowy, adamsyt, Clark 1, Clark 2, chloroacetofenon i tabun.
„Oficjalnymi miejscami zatopień była Głębia Gotlandzka oraz Głębia Bornholmska” – mówi komandor rezerwy dr hab. Jarosław Michalak, profesor i wykładowca Akademii Marynarki Wojennej im. Bohaterów Westerplatte. „Broń zatapiali zarówno Amerykanie, jak i Armia Radziecka. Amerykanie zatopili ok. 28,5 tys. ton amunicji na Morzu Północnym w ramach operacji Davy Jones’ Locker, z kolei Rosjanie odpowiadali za zrzut amunicji na Bałtyku”.
Jednak jak zaznacza ekspert, oficjalne miejsca zrzutu nie są jedynymi obszarami, na których znajdowana jest broń chemiczna: „Amunicja była znajdowana również na torach podejściowych do rejonów oznaczonych na mapach nawigacyjnych jako składowiska. Wyniki przeprowadzonych przez nas badań potwierdziły, że Armia Radziecka musiała wyrzucać pojedyncze skrzynki bądź egzemplarze amunicji poza wyznaczonymi obszarami. Pływy i prądy bałtyckie są zbyt słabe, aby przenieść broń na odległość 70 km od miejsca zrzutu, a zdarzały się przypadki wyłowienia amunicji nawet w Darłówku lub wyłowienia amunicji przez kuter WŁA 206 w 1997 roku w rejonie oddalonym od oficjalnych miejsc zatopienia”.
Zdaniem komandora Michalaka, broń chemiczna zatopiona w morzach nie stanowi jedynie problemu Bałtyku: „Istnieje około 25 miejsc na świecie, monitorowanych przez Konwencję ds. Zakazu Broni Chemicznej (OPCW) w Hadze. W omawianym przez nas przypadku zatapiano wszystkie rodzaje broni oraz bojowych środków trujących znalezionych na terenie Niemiec”.
Realne zagrożenie dla środowiska
Komandor Michalak podkreśla, że odporność amunicji na korozję zależy od dwóch czynników: stopnia pokrycia przez osady denne oraz okresu, w którym została wykonana broń: „Według przeprowadzonych przez nas badań rodzaje amunicji, które nie zostały pokryte osadami dennymi korodują znacznie szybciej i ich kondycja jest znacznie gorsza. Trzeba również wziąć pod uwagę to, że jakość stali konstrukcyjnej, z której zbudowana jest obudowa ładunku, pogarszała się wraz z postępem wojny”.
Substancje znajdujące się w korpusach ładunków mogą wydostać się do otoczenia właśnie poprzez korozję bądź uszkodzenie mechaniczne. „Ze względu na właściwości fizykochemiczne oraz trwałość środków użytych w korpusach amunicji, na ten moment największe zagrożenie stanowią dla nas iperyty: siarkowy i azotowy, być może również luizyd. Wszystkie wymienione substancje są bojowymi środkami trującymi z grupy parzących. To właśnie one stanowią obecnie największe zagrożenie” – komentuje komandor Michalak.
Jak zaznacza ekspert, iperyt znajdujący się w korpusach amunicji bardzo wolno hydrolizuje – szacunkowo z jednego kilograma substancji jedynie jeden dekagram na rok wchodzi w reakcję z wodą. Nie oznacza to jednak, że zatopiona broń nie stanowi zagrożenia. „Instytut Oceanologii PAN opracował model, według którego obszar skażenia spowodowany rozszczelnieniem pocisku ważącego 30-40 kg wynosi nawet do 300-500 m. Pamiętajmy, że mowa tutaj o jednym pocisku, a w miejscach ich składowania mamy do czynienia z kilkudziesięcioma tysiącami sztuk”.
Komandor Michalak zaznacza, że mówiąc o zagrożeniu chemicznym „nie chciałby uprawiać demagogii”, jednak faktem jest, że jednoczesne uwolnienie wszystkich środków trujących znajdujących się na składowiskach na dnie Bałtyku skutkowałoby katastrofą ekologiczną. Według informacji podanych przez HELCOM „wykazano, że osady w miejscach zatapiania [amunicji] i w jej sąsiedztwie charakteryzują się w różnym stopniem skażenia chemikaliami pochodzącymi prawdopodobnie z bojowych środków trujących”.
Wydobycie: drogie, skomplikowane, trudne technicznie
„Pamiętajmy, że na morzu nie jesteśmy w stanie postawić każdego rodzaju instalacji i jesteśmy o wiele bardziej ograniczeni zarówno czasem, jak i miejscem” – zaznacza komandor Michalak. „Standardowa procedura wykrywania składowisk broni chemicznej obejmuje kilka etapów. Na początek bada się obraz dna morskiego za pomocą sonarów, które typują obiekty wskazujące kształtem lub poziomem namagnesowania na możliwą amunicję. W takim wypadku jesteśmy w stanie opuścić w dane miejsce telesterowane pojazdy podwodne, które wykonają odpowiednie zdjęcia oraz pobiorą próbki w pobliżu znaleziska. Następnie próbki badane są detektorami skażeń, sprawdzając, czy wykazują one znamiona rozpadu substancji niebezpiecznych. Jeśli tak jest, próbki są wysyłane do laboratoriów certyfikowanych przez Konwencję ds. Zakazu Broni Chemicznej. Jest ich jedynie kilka na świecie, najbliższe z nich znajduje się w Finlandii. Jeżeli laboratorium potwierdzi rodzaj substancji, oznaczamy obiekt jako niebezpieczny”.
Jak wskazuje ekspert, pierwszy problem związany z neutralizacją wykrytych obiektów jest związany z głębokością, na jakiej się znajdują: „Zejście nurka na 100 m oraz jego wynurzenie trwa kilkanaście godzin. Próbowano stworzyć autonomiczny pojemnik, który mógłby podpłynąć do wyznaczonego miejsca, zabrał amunicję i wydobył ją na powierzchnię, jednak ze względu na olbrzymie koszty zostały one zaniechane. Przy odpowiednio niskiej głębokości nurkowie są w stanie podnieść znalezisko używając lin transportowych”.
Drugim problemem są koszty utylizacji broni chemicznej. „Technologicznie i proceduralnie jesteśmy przygotowani do likwidacji broni chemicznej, problemem pozostaje podejście techniczne oraz finanse” – podkreśla komandor Michalak. „Istnieją na świecie instalacje służące do niszczenia amunicji chemicznej, jednak są one niezwykle drogie – ich cena wynosi ponad 20 mln euro. Są w stanie zniszczyć pocisk do 150 kg i wystarczają na ok. 5 tys. tego typu likwidacji. Pamiętajmy jednak, że mówimy o kilkudziesięciu tysiącach obiektów”.
Przyspieszenie działań?
Podczas swojej prezydencji w Radzie Państw Morza Bałtyckiego (CBSS), w lutym bieżącego roku Niemcy ogłosili przeznaczenie do 2025 roku 100 mln euro na prace nad programem wydobycia i utylizacji zatopionej amunicji znajdującej się na Morzu Północnym i Bałtyckim. Program miał dotyczyć zarówno broni konwencjonalnej, jak i chemicznej. Obecny rząd Niemiec zobowiązał się do wdrożenia programu usuwania odpadów amunicyjnych z mórz w swojej umowie koalicyjnej.
Z kolei 29 września w litewskiej Połądze, na zaproszenie Virginijusa Sinkevičiusa, członka Komisji Europejskiej odpowiedzialnego za środowisko, oceany i rybołówstwo odbyła się druga konferencja „Our Baltic”, gromadząca ministrów środowiska z ośmiu krajów UE położonych nad Morzem Bałtyckim (Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Danii, Niemiec, Finlandii i Szwecji). Szczególny nacisk położono podczas niej na kwestie zatopionej broni chemicznej i konwencjonalnej, starając się opracować regionalne podejście strategiczne. W opublikowanej deklaracji zobowiązano się m.in. do kompleksowego mapowania zatopionej amunicji, ustalenia obszarów priorytetowych oraz zbadania możliwości finansowania procedur wydobycia.
„Oczywisty problem polega na tym, że właścicielem Bałtyku nie jest jedno państwo” – komentuje komandor Michalak. „Konsorcjum naukowe, w skład którego wchodził między innymi Instytut Oceanologii PAN, Akademia Marynarki Wojennej, Wojskowa Akademia Techniczna, szwedzkie ministerstwo środowiska, fiński instytut ochrony środowiska (SYKE) i uniwersytet helsiński (VERIFIN – będący certyfikowaną instytucją zajmującą się badaniami dla Komisji ds. Zakazu Broni Chemicznej), intensywnie podnosiło sprawę zatopionej broni na Bałtyku. Wszystko jednak zależy od wytycznych Komisji ds. Zakazu Broni Chemicznej”.
W latach 2016-2019 uruchomiono program DAIMON. W jego ramach oszacowano wpływ na środowisko, jaki ma zatopiona broń chemiczna i konwencjonalna. Opracowano również internetowy system wspomagania decyzji w zakresie kategoryzacji ryzyka związanego z niewybuchami. Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego (ERDF) przeznaczył na niego 3,53 mln euro (z 4,73 mln euro całości budżetu). W latach 2019-2021 uruchomiono program DAIMON 2, na którego przeznaczono 900 tys. euro.
Jak zaznacza ekspert, obecne zalecenia OPCW mówią o monitorowaniu składowisk poprzez prowadzenie regularnych badań w wyznaczonych, referencyjnych obszarach, jednak sama konwencja Komisji ds. Zakazu Broni Chemicznej wydaje się kierować przede wszystkim zasadą: nie ruszać, chyba że będzie to zagrażać zdrowiu lub życiu użytkowników morza.
„Proces wydobycia i likwidacji broni chemicznej pozostaje bardzo skomplikowany i może pochłonąć naprawdę ogromne koszty” – podkreśla komandor Michalak. „Kwestia ta została również przedłożona Parlamentowi Europejskiemu, więc zdaje sobie on sprawę z istoty problemu. Toczono dyskusje pomiędzy przedstawicielami rządów państw nadbałtyckich należących do Unii. Kwestia broni chemicznej dostrzeżona została również przez NIK, choć dotyczyła on w większej mierze przygotowania polskich służb lądowych do sytuacji, gdyby nastąpiło wyrzucenie takiego egzemplarza amunicji na brzeg”.