Mariusz Marszałkowski, POLON.pl: Minęły dwa miesiące od startu ukraińskiej kontrofensywy. Długo zapowiadana, wydawało się, że dobrze przygotowana ugrzęzła na liniach obronnych Rosjan, zwłaszcza na wydawać by się mogło, priorytetowym kierunku Zaporoskim. Czy możemy pokusić się o jakieś głębsze oceny tego co się dzieje z ukraińskimi działaniami?
Jarosław Wolski: Trzeba zaznaczyć na początku, że nigdzie nie powiedzioano, że Zaporoże miało być głównym kierunkiem ukraińskiej kontrofensywy. To co dla nas jest kierunkiem głównym, w rzeczywistości mogłoby być kierunkiem pomocniczym. Główny cel mógł być na kierunku Bachmutu, Kreminnej czy Swatowego, jednak ze względów na duże silne odwody rosyjskie w tamtej okolicy, Ukraińcy nie zdołali osiągnąć założonego celu. Plan strategiczny miał być bardziej finezyjny – rozpoczęcie działań na innym kierunku, ściągniecie rezerw rosyjskich i związanie jej w boju, i wyprowadzenie głównego uderzenie w obszar, który został osłabiony. Jednak tak się nie stało, co nie dało przesłanek do uruchomienia głównych sił. To wytłumaczenie nie stawiałoby ukraińskiego dowództwa w złym świetle po tym, co widzimy na Zaporożu.
A tam rzeczywiście nie idzie chyba najlepiej. W ciągu dwóch miesięcy przesunięto się o raptem 7 km w kierunku pozycji Rosjan.
Ta ofensywa wystartowała w warunkach, w których nie było możliwości jej powodzenia. Widzimy próby przełamania umocnionych pozycji rosyjskich, fortyfikacji polowych z ponad 10 km pasem przesłaniania, w pasie tym znajdują się pola minowe, przeszkody inżynieryjne, okopy, fortyfikacje i inne niespodzianki. Do tego przy użyciu śmigłowców, lotnictwa, dronów, artylerii próbuje się wykrwawić atakującego przeciwnika. Tu obrona rosyjska jest najlepsza w dotychczasowych działaniach zbrojnych. Przemyślana, skoordynowana, dobrze dowodzona. Trudno oczekiwać sukcesów, w czasie gdy obrona rosyjska nie pęka, bez wsparcia powietrznego, Ukraińcy nie mają nawet równowagi. Tutaj królują Rosjanie. Cała ofensywa obecnie utrzymuje się na artylerii lufowej i HIMARSach ukraińskich. Dotychczasowa przewaga Ukraińców w postaci bezzałogówców została w praktyce zneutralizowana poprzez masowe wykorzystanie różnych typów zagłuszarek szerokopasmowych. Rosjanie w ten sposób usunęli z nieba nad kilkoma obszarami w Zaporożu ukraińskie drony. To jest fatalna wiadomość dla Ukrainy, gdyż na tym utrzymywała ona swoją przewagę – stałe monitorowanie ruchów wojsk rosyjskich, rozpoznanie i naprowadzanie i korygowanie ognia artylerii. To ostatnie jest szczególnie istotne. Ostrzał artyleryjski jest wtedy skuteczny, kiedy jest obserwowany i korygowany. Kiedy nie ma dronów, nie ma możliwości korygowania tego ognia. Rosjanie znaleźli sposób budując wielowarstwowy system zagłuszania, który składa się z sieci kilku różnych elementów i systemów walki radioelektronicznej. Bez artylerii Ukraińcy musza przebijać się przez ufortyfikowane pozycje rosyjskie, co nie jest receptą na happy end.
I rzeczywiście, postępy póki co są mikre. Po dwóch miesiącach mamy odbicie terenu na poziomie 7 km na jednym kierunku, 8 km na drugim. Może być jednak taka sytuacja, że w obliczu wojny na wyczerpanie na Zaporożu dojdzie do momentu przesilenia. Ukraińcy zaangażowali liczne związki taktyczne do walki, ale używają tylko ich wydzielonych części po to, aby rotować je szybko w razie ponoszenia strat. To mądra taktyka. Ukraińcy dzięki dostawom zachodnich systemów artyleryjskich mają przewagę nad Rosją. Starają się niszczyć systemy zagłuszania, odnoszą całkiem spory sukcesy w niszczeniu artylerii rosyjskiej. Teraz jest pytanie, która strona narzuci większe straty materiałowe drugiej stronie. Czy szybciej wykrwawią się ofensywne jednostki ukraińskie, czy artyleria rosyjska. Bo prędzej czy później ta rosyjska artyleria padnie. Ale i to nie gwarantuje Ukrainie sukcesu. Bo nawet przy likwidacji rosyjskiej artylerii, Rosja posiada sprawnie działające lotnictwo taktyczne, które może wypełnić i już wypełnia luki w artylerii.
Jeżeli Ukraińcom uda się maksymalnie wyczerpać rosyjskie siły pułkowe, np. kwatermistrzostwo, to może stać się tak, że obrona kierunku Zaporoskiego zacznie się załamywać. Dzisiaj jednak oceniam ten scenariusz na 50 procent.
Niektórzy mówią, że Ukraińcy nadal mogliby dokonać jakiegoś zaskakującego ataku np. na chersońszczyźnie próbując desantu przez Dniepr. Czy myśli Pan, że mają na to siły i środki i czy taki scenariusz wchodzi w grę?
Możliwości technicznie Ukraińcy posiadają. Mają środki przeprawowe. Nie mają jednak przewagi w powietrzu i przy forsowaniu Dniepru mogłoby się to okazać zabójcze. Owszem, mogliby przeprawić siły na drugą stronę, stworzyć przyczółek, zasiać duży chaos w szeregach rosyjskich, natomiast rosyjskie lotnictwo mógłby wyizolować ten przyczółek niszcząc logistykę i przeprawy zaopatrujące siły na lewym brzegu rzeki. To mogłoby być samobójstwo. Z drugiej strony odciągnęłoby duże siły Rosjan, i mogło przyczynić się do postępów np. na kierunku zaporoskim. W NATO ta operacja byłaby nie do pomyślenia do wykonania bez lotnictwa.
No tak, Ukraińcy mogą próbować działać niestandardowo. Rok temu to dało pozytywne skutki.
Rok temu wszyscy zachwycaliśmy się nieszablonowymi działaniami wojsk ukraińskich. Niestety, w tym roku ta nieszablonowość jest na modłę rosyjską widzianą w zeszłym roku. Dowodzenie niestety, w tym roku przypomina to postsowieckie. To wynika niestety ze strat i zmian, które zachodzą w ukraińskiej armii. Na początku wojny siły lądowe Ukrainy liczyły około 120 tys. ludzi. Ta armia rozrosła się do poziomu około 750 tys. obecnie. To sześciokrotny wzrost, mając w pamięci to, że straty po stronie ukraińskiej też są bardzo duże, gdzie doszło do kalectw, demobilizacji, awansów. Dziś już z tej armii, która walczyła w lutym i marcu rok temu niewiele zostało. To była wtedy niewielka, ale jakościowa i sprawna armia. Ona nie byłaby w stanie wywalczyć przewagi, zwycięstwa. Musiała się rozrosnąć. To jednak spowodowało, że ilość zastąpiła jakość.
Ukraińska ofensywa nie mogłaby się odbyć w ogóle, gdyby nie dostawy sprzętu, w tym czołgów i BWP z Zachodu. Jak ten sprzęt się sprawuje, jakie są największe mankamenty widziane po tych dwóch miesiącach?
Starty zachodniego sprzętu dostarczonego Ukrainie są zaskakująco małe. Oczywiście, na papierze, z tego co udało mi się policzyć mamy porażenia np. 40 procent Leopardów czy 30 procent Bradleyów dostarczonych do początku ofensywy co może robić wrażenie negatywne, jednak jak wejdziemy w to głębiej, policzymy na chłodno to okazuje się, że ostateczne straty, nieodwracalne wcale tak duże nie są, a sam sprzęt sprawdził się bardzo dobrze, zwłaszcza czołgi Leopard. Swoje negatywne implikacje ma krótkie szkolenie załóg – to oczywiste. Kwartalne szkolenia załóg to jest takie absolutne minimum do poznania podstaw. Czołgiści wprost mówią, że pewnie czują się w wozach i mają świadomość poznania maszyny dopiero po dwóch trzech latach szkoleń. Nie ma mowy, aby czołgista po kilku miesiącach zna dobrze skomplikowaną maszynę jaką jest Leopard czy Bradley. Jednak nie tu jest największy problem według mnie. Czołgista jest najniższym elementem układanki. Problem jest w dowództwie, sposobie użycia tych maszyn, wykorzystania ich i tu widzę największy problem.
Pojawiły się zdjęcia polskich rosomaków przekazanych Ukraińcom. Okazało się, że podarowaliśmy Ukrainie maszyny z wieżami Hitfist-30P, czyli bojową wersje rosomaków, których posiadamy nieco ponad 300. To kolejny po Krabie, i nieoficjalnie, Rakach, nowoczesny produkt polskiej zbrojeniówki przekazany Ukrainie. O ile dostawy BWP-1, 2S1 Goździk, czy BM-21 Grad nie powodowało kontrowersji, to tutaj już takie się pojawiają. Czy według pana słusznie dzieje się, że przekazujemy relatywnie nowoczesny sprzęt z zasobów SZ RP?
Rosomaki mają trzy zalety z perspektywy Ukrainy. Po pierwsze, są i mamy części zamienne, które produkujemy u siebie. Druga sprawa, że są to pojazdy mające sensowną odporność przeciwminową. Sprawdziłoby się lepiej w tej roli niż inne wozy na wyposażeniu Ukrainy. Trzecią zaletą jest ich pływalność, która mogłaby się przydać przy planowaniu operacji ofensywnych np. na Dnieprze.
Co do pytania o sensowność przekazywania tego sprzętu z perspektywy Polski. Ja jestem generalnie przeciwny przekazywaniu nowoczesnego sprzętu z zasobów SZ RP. O ile oddanie Raków jest ciężkim błędem w moim przekonaniu, to w przypadku Rosomaków jest tu pewien haczyk. Wozy te są uzbrojone w wieże Hitfist-30P, która jest potwornie droga w serwisowaniu a same wieże są bardzo wyeksploatowane. Często dowódczy jednostek nie decydowali się na ich naprawy ze względu na wcześniej wspomniane koszty. Jeżeli my przekazaliśmy wyeksploatowane pojazdy, które miały za sobą np. misje w Afganistanie, uzbrojone w wieże Hitfist-30P, której remont kosztuje mniej więcej tyle ile zakup całkiem nowej, to przekazanie takich Rosomaków nie wydaje się najgorszym pomysłem, zwłaszcza, że możemy wtedy liczyć na rekompensatę ze strony UE. To da nam możliwość wymiany tych wozów na nowsze, już uzbrojonych np. w polskiej produkcji wieże ZSSW-30. I to już jest plus dla SZRP, ale w dłuższej perspektywie czasu. W krótkiej de facto likwidujemy 1,5 batalionu zmotoryzowanego.
Komentarzy 1