Obecny kryzys w energetyce nie jest typowym kryzysem związanym z jednym przewodnim aspektem. Na obecnie trudną sytuacje nałożyło się wiele elementów, które nawarstwiały się w Europie od wielu lat. Część z nich było celowym zabiegiem polityki energetyczno-klimatycznej państw Unii Europejskiej, część z nich praktycznym wymiarem ekonomicznego spojrzenia na energetykę. Tak jak w wielu innych elementach budowy naszego świata, nieodzowną część stanowiła tutaj również polityka zarówno w wymiarze wewnętrznym jak i tym międzynarodowym.
Szczęki polityki klimatycznej
Jednym z kluczowych elementów, który wpływa dziś na sytuację energetyczną w Europie jest polityka klimatyczna Unii Europejskiej. Jej głównym założeniem jest ograniczenie emisji dwutlenku węgla do atmosfery, który zgodnie z naukowym konsensusem popartym badaniami i analizami, a także prognozami m.in. Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu ONZ (IPCC) jest jednym z głównych odpowiedzialnych za ocieplenie powierzchni naszej planety. Jednak poza oczywistym, klimatycznym nacechowaniem zmian w europejskiej energetyce, polityka ta ma również na celu ograniczenie zależności Unii Europejskiej od importu paliw kopalnych spoza starego kontynentu.
Wbrew jednak pozorom, nie ma ona jednoznacznie negatywnego wpływu na otaczającą nas rzeczywistość. Odchodzenie od źródeł kopalnych w miksach energetycznych (głównie opartych na węglu kamiennym i brunatnym) przyczyniło się do zmniejszenia stabilnych w produkcji energii źródeł węglowych, jednak zwiększenie mocy zainstalowanych w lądowych i morskich farmach wiatrowych, a także fotowoltaice spowodowało, że wypłaszczone zostały piki zapotrzebowania na energie elektryczną, co przekłada się w pozytywny sposób na prace konwencjonalnych elektrowni wymagających stałego dostępu do paliwa. To z pozytywów. Jednak są również poważne łyżki dziegciu wynikające z politycznych aspektów funkcjonowania tejże strategii. Negatywnym elementem forsowanej głównie przez niemieckie elity polityki klimatycznej UE jest rezygnacja z energetyki jądrowej, która jako stabilne i nieemisyjne źródło energii wydaje się idealnym sposobem na realizacje ambitnych celów polegających na przekształceniu Europy w kontynent neutralny klimatycznie do 2050 roku. Polityka odchodzenia od atomu, głównie w Niemczech, państwie o największej konsumpcji energii elektrycznej w Europie spowodowała, że w dobie wciąż nieukończonej transformacji pojawiają się wyzwania związane z ewentualnym niedoborem energii elektrycznej w okresie zimowym. Odnawialne źródła energii, które już dziś stanowią ponad 120 GW mocy zainstalowanej w Niemieckiej gospodarce okazują się niewystarczające do zaspokojenia zapotrzebowania energii elektrycznej, zwłaszcza w okresach bezwietrznej i pochmurnej aury. W tym przypadku ratunkiem okazuje się import energii elektrycznej z m.in. Polski, która wciąż w około 70 procentach polega na brudnej, szkodliwej dla środowiska, wysokoemisyjnej jednak stabilnej i elastycznej energetyce węglowej. Jest to paradoks polityki klimatycznej w Niemczech, która z jednej strony dąży do zazielenienia, z drugiej wyłącza atom, a z trzeciej sprowadza energie elektryczną z „czarnych” elektrowni w Polsce. W tym samym czasie Polska często staje pod pręgieżem za zbyt mało działań w kierunku transformacji swojej energetyki.
W przypadku Polski trudno jednoznacznie ferować wyrok skazujący. Z jednej strony rzeczywiście m.in. ustawa blokująca rozwój energetyki wiatrowej na lądzie spowodowała, że branża onshore po 2016 roku straciła możliwość optymalnego rozwoju i zwiększania swojego udziału w polskim miksie energetycznym. Obecnie zainstalowanych jest w Polsce nieco ponad 7 GW mocy wiatrowych co stanowi około 39 procent całości mocy OZE zainstalowanej w naszym kraju. W porównaniu z prawie 70 GW zainstalowanymi w niemieckich elektrowniach wiatrowych wygląda to rzeczywiście marnie. Warto przypomnieć, że w 2015 roku Niemiecka moc zainstalowana w turbinach wiatrowych nie przekraczała 40 GW. W Polsce w tym samym roku moc zainstalowanych turbin wiatrowych wyniosła 5 GW. Polska zmarnowała w dużym stopniu czas na rzeczywista transformację energetyczną zwlekając z decyzją dotyczącą budowy energetyki jądrowej czy też inwestując w kolejne bloki węglowe w Turowie, Jaworznie, Opolu czy Kozienicach. Szukając pozytywów tamtych decyzji, może wskazać taki, że dziś te bloki w głównej mierze odpowiadają za utrzymywanie polskiego systemu elektroenergetycznego we względnie dobrej kondycji. Złego wrażenia polskiego podejścia do transformacji energetycznej nie zakrywa nawet fakt rzeczywistego bumu na fotowoltaikę, która wywindowała nasz kraj w szereg najbardziej dynamicznie rozwijających się rynków tego segmentu OZE. To jednak w głównej mierze zasługa Polaków, którzy wzięli w głównej mierze na siebie ryzyko inwestycji w prosumentyzm. Dziś moc zainstalowana w elektrowniach słonecznych przekroczyła ponad 9 GW stanowiąc 50 procent mocy zainstalowanych OZE w naszym kraju.
Z drugiej strony, nasz kraj boryka się z przeogromną spuścizną gospodarki węglowej z całym jej „bogactwem inwentarza” zarówno w segmencie wydobycia, przetwarzania czy spalania jego spalania. Trudno znaleźć w Europie drugi tak zależny od czarnego złota kraj, gdzie lobby węglowe i związki zawodowe mają nadal silne przełożenie na decyzję władz centralnych i spółek energetycznych. Polska jest również najliczniejszym konsumentem węgla jako paliwa w segmencie komunalno-bytowym co dzisiaj, przy notowanych rekordowych cenach surowca stwarza potężne wyzwanie o naturze społecznej. Wielu ostrzegało, że transformacja energetyczna przyczyni się do pogłębienia ubóstwa energetycznego w naszym kraju. Pogłębienie ubóstwa już ma miejsce, zanim owa transformacja na dobre zawitała w naszym kraju co dodatkowo powinno motywować władze do wrzucenia wyższego biegu w procesie odchodzenia od węgla.
Gazowa pułapka
Obecny kryzys uczy nas jeszcze jednej ważnej rzeczy, o której na szczególnie na Zachodzie zapomniano. Europa zapomniała o lekcji danej jej w latach 70 XX w czasie kryzysu naftowego. Wtedy Zachód zależny od ropy z Bliskiego Wschodu doświadczył kryzysu naftowego po wprowadzeniu embarga na dostawy ropy od producentów zrzeszonych w kartelu OPEC. Przyczyną nałożonego embarga było poparcie państw Zachodu udzielone Izraelowi w wojnie przeciwko Egiptowi. Alternatywą dla arabskiej ropy była wtedy ropa pochodząca z Związku Sowieckiego. Od tamtego momentu intensywnie rosła współpraca pomiędzy Sowietami a RFN za rządów Willy’ego Brandta. Popularne wtedy hasło „Kto handluje ten nie wojuje” było motywem przewodnim współpracy pomiędzy, wydawać by się mogło, ideologicznymi przeciwnikami. Hasło to, w nieco zmienionej formie, aktualne było przez cały okres od upadku ZSRS do rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Ale nie tej z 2014 roku, ale dopiero tej z 2022 roku. Polityka uzależnienia Europy od rosyjskiego gazu poczyniła jednak olbrzymie szkody, które dziś są jednym z głównych motorów największego kryzysu energetycznego w dziejach Europy. Rosja wykorzystując swoje zasoby, bezgraniczną chęć czerpania zysków, a także pobłażliwość i niewiarygodną skłonność do zapominania złego Zachodnich elit zacisnęła gazową pętlę na szyi europejskich odbiorców gazu. To też kolejny grzech niemieckiej wizji transformacji energetyki opartej na Odnawialnych Źródłach Energii stabilizowanych gazem ziemnym. Gazem wydobywanym we wspólnych projektach joint venture niemieckich, holenderskich i austriackich kompanii energetycznych z państwowym Gazpromem, następnie przesyłanym przez wspólne projekty infrastrukturalne jak Nord Stream czy planowanym Nord Stream 2 i magazynowanych w należących do niemieckiej spółki zależnej rosyjskiego Gazpromu – Gazprom Germania (sic!) magazynach gazu zlokalizowanych na terenie Niemiec, Austrii i Holandii.
Ten świetny pomysł na biznes, który karmił zachodnie elity biznesowe i powiązanych z nimi polityków kwitł przez lata, uzależniając Europę od dostaw gazu z jednego kierunku – Rosji. W tym samym czasie nie myślano o dywersyfikacji, budowie połączeń międzysystemowych, terminali LNG czy tzw. Solidarności energetycznej, o którą tak mocno wcześniej apelowały państwa regionu Europy Środkowej.
Zamiast tego, panaceum na czyhające wyzwania klimatyczne miał stać się wiatr, słońce i … rosyjski gaz. Fiasko tamtej polityki odczuwamy dziś kolektywnie. Bo to obecnie rosyjskie przykręcanie gazowego kurka wpływa na notowania błękitnego paliwa na europejskich giełdach, które są wyznacznikiem cen dla poszczególnych odbiorców na starym kontynencie. Mimo iż Polska jako państwo, które od wielu lat prowadziło intensywną politykę dywersyfikacji źródeł i kierunków dostaw gazu nie jest zagrożone wstrzymaniem dostawy rosyjskiego gazu (co zresztą nastąpiło na początku maja) to odczuwa skutki polityki uzależniania Europy od rosyjskiego gazu przez wysokie ceny notowane na holenderskiej giełdzie TTF czy brytyjskiej ICE.
Zrywanie pętli z europejskiej szyi
Europa znalazła się w trudnym położeniu. Trwające lato i wysokie temperatury nie zachęcają do przesadnej paniki co może czekać nas zimą, jednak tegoroczna zima może być inna niż te poprzednie. Odbiorcy indywidualni raczej nie muszą obawiać się wyłączeń energii elektrycznej czy dostaw ciepła – jako odbiorcy wrażliwi są traktowani priorytetowo w łańcuchu dostaw tych mediów. Jednak problem może mieć firmy, zakłady przemysłowe=, branża chemiczna czy metalurgiczna. Jednym słowem – cała gospodarka, a to już powinno budzić niepokój. Wstrzymywanie pracy poszczególnych zakładów, wysyłanie ludzi na przymusowe, bezpłatne urlopy, czy niedobory pewnych dóbr konsumpcyjnych w dobie szalejącej inflacji i innych wyzwań gospodarczych rodzi niepokój.
Mimo to, trzeba patrzeć z optymizmem w przyszłość. Czasami kryzysy i problemy są kubłem zimnej wody na niekiedy nazbyt rozgrzane głowy. Możliwe, że widmo kryzysu energetycznego zmusi do zastanowienia się nad przyszłością europejskiej energetyki, dalszego losu energetyki jądrowej czy roli Rosji i jej surowców energetycznych w gospodarce europejskiej. Dzisiaj trudno w Europie znaleźć entuzjastów bliskiej współpracy z krajami Arabskimi w dziedzinie energetyki. To pokłosie bolesnego w skutkach kryzysu energetycznego z lat OPECowego embarga. Możliwe, że za kilka lat nikt nie będzie brał pod uwagę rosyjskich energetycznych zakusów z tego samego powodu. Możliwe, że to optymizm nad wyraz, jednak w czasach kolejnych, postępujących po sobie kryzysach trzeba szukać pozytywów. Tych, którzy widzą szansę na rewizję polityki energetycznej i jej ambitnych celów przestrzegam jednak przed nazbyt dużym entuzjazmem. To, że dzisiaj „Klimat” przestał być ogrywany medialnie, nie oznacza, że za dwa-trzy lata nie powróci ze zdwojoną siłą. A nawet jeżeli nie powróci klimat, to już dziś obecny jest paradygmat bezpieczeństwa, przez lata nieobecny w dyskursie o wizji energetyki europejskiej następnych 20-30 lat. A faktem jest, bez wątpliwości, że Europa bezpieczna energetycznie jest tylko wtedy, kiedy nie jest zależna energetycznie od innych. W latach 70 alternatywa dla ropy saudyjskiej była ropa rosyjska. Dzisiaj alternatywą dla ropy rosyjskiej może być elektromobilność napędzana z turbin wiatrowych zainstalowanych na Bałtyku czy Morzu Północnym bądź promienie słońca z włoskiej Toskanii, a dla rosyjskiej gazu pompy ciepła. Z czasem może być to wodór, amoniak lub inne paliwo powstające w procesach chemicznych bez udziału importowanych surowców energetycznych.
Bycie wolnym od konieczności handlowania tak witalnymi surowcami z państwami o odmiennych od nas wartościami, poglądami czy kulturą daje pełną niezależność, na którą jeszcze w najbliższych latach się nie zanosi. Ale rezygnacja z surowców rosyjskich będzie do tego pierwszym poważnym krokiem.