Magdalena Melke: Edmundo González Urrutia i liderka opozycji Maria Corina Machado twierdzą, że zdobyli ponad dwie trzecie arkuszy z wynikami wyborów – ich zdaniem ujawnienie danych ma udowodnić, że Maduro przegrał wybory.
Zacznijmy może od wenezuelskiego systemu wyborczego oraz pytania, kto wygrał wybory prezydenckie i czy były one przeprowadzone w wolny i demokratyczny sposób?
Dr Joanna Gocłowska-Bolek, latynoamerykanistka, Uniwersytet Warszawski: Rosną kontrowersje wokół wyborów w Wenezueli, ponieważ zarówno NicolásMaduro, jak i opozycja reprezentowana przez Edmundo Gonzáleza Urrutię twierdzą, że wygrali. Maduro ogłosił się prezydentem, jednak nie opublikowano potwierdzenia wyniku wyborów. Z wenezuelskiej konstytucji wynika, że należy opublikować cząstkowe dane, zebrane z poszczególnych lokali wyborczych.
Pamiętajmy, że w Wenezueli głosowanie wyborcze odbywa się w sposób elektroniczny, a wyborcy po zarejestrowaniu uruchamiają (za pomocą odcisku palca) urządzenie podobne do tabletu, na którym wybierają podobiznę popieranego przez nich kandydata. Tak oddany głos jest rejestrowany natychmiast w systemie elektronicznym.
Po oddaniu głosu drukowane jest papierowe potwierdzenie świadczące o tym, na którego kandydata zagłosowano. Z kolei po zamknięciu lokalu wyborczego drukuje się zbiorcze potwierdzenie, mówiące o tym, ile osób oddało głos na danego kandydata.
Właśnie te dokumenty zostały zebrane przez obserwatorów opozycji, którzy zdołali dotrzeć do ok. 80 procent lokali wyborczych. Opozycja uruchomiła również stronę internetową, na której każdy może obejrzeć uzyskane potwierdzenia.
Wynika z nich jasno, że wybory prezydenckie zostały wygrane przytłaczającą przewagą przez kandydata opozycji, Edmundo Gonzáleza Urrutia. Dlatego też opozycja domaga się, aby Narodowa Rada Wyborcza Wenezueli (będąca organem nadrzędnym odpowiedzialnym za publikację wyników i proces wyborczy) opublikowała potwierdzenia oddanych głosów.
Zdaniem dotychczasowego prezydenta Wenezueli powodem nieopublikowania wyników wyborów przez jego rząd jest „włamanie” na stronę internetową rady wyborczej.
To bardzo ciekawy wątek, ponieważ Maduro wskazał, że za wspomnianym atakiem hakerskim stoi liderka opozycji Maria Corina Machado, która miała koordynować atak z Macedonii Północnej. Podobno miało to utrudnić przekazywanie wyników.
Nie zapominajmy, że system głosowania w Wenezueli skonstruowany jest tak, aby organ wyborczy natychmiast znał wynik po zakończeniu głosowania. Mimo to między momentem zamknięcia lokali wyborczych a oficjalnym ogłoszeniem wyników minęło wiele godzin. Dlatego m.in. możemy się domyślać się, że wpłynięto na proces wyborczy a partia rządząca zastanawiała się nad podjęciem dalszych kroków – już po otrzymaniu prawidłowych wyników.
Chciałabym również podkreślić, że niedzielne wybory nie były demokratyczne, otwarte ani wolne. Już od wielu miesięcy NicolásMaduro prowadził manipulacje, szantaże, zastraszanie i aresztowania osób związanych z opozycją.
W październiku ubiegłego roku reżim Maduro i opozycja Zjednoczona Platforma uzgodniły, że doprowadzą do wolnych wyborów prezydenckich w 2024 roku. Wszyscy kandydaci mieli uzyskać równy dostęp do mediów, zaproszeni mieli być zagraniczni obserwatorzy.
Czy wenezuelska opozycja rzeczywiście liczyła na to, że Maduro nie będzie starał się zmienić wyniku wyborów?
Nicolás Maduro sprawuje władzę od 2013 roku, kiedy został naznaczony na następcę przez umierającego Hugo Cháveza i kiedy – najpewniej uczciwie – wygrał wybory prezydenckie. Kolejne wybory odbyły się w 2018 i wówczas już Maduro nie dopuścił do nich liderów opozycji, którzy zostali przez niego aresztowani bądź zastraszeni czy też przedstawiono im sfingowane zarzuty, uniemożliwiające im pełnienie funkcji publicznych i ich rejestrację jako kandydatów.
W 2018 roku wybory zbojkotowano, a Maduro nie został uznany za prezydenta, m.in. przez USA, UE czy Polskę. W Wenezueli panowała wówczas dwuwładza oraz funkcjonował tzw. prezydent tymczasowy (Juan Guaidó), który próbował zgromadzić wokół siebie opozycję. Guaidó nie był jednak urodzonym liderem i społeczeństwo mu nie zaufało.
Natomiast obecnie sytuacja jest o tyle inna, że opozycja posiada swoją charyzmatyczną i zaufaną liderkę, Marię Corinę Machado, która głośno krytykuje reżim NicolásaMaduro i punktuje wszystkie przestępstwa oraz oszustwa, których dokonał w ciągu 11 lat swojej prezydentury.
Machado zyskała bardzo dużą popularność, jednak została odsunięta od procesu wyborczego przez Sąd Najwyższy po tym, jak reżim postawił jej sfingowane zarzuty – obecnie nie może pełnić żadnych funkcji publicznych przez kolejne 15 lat.
Jednak to właśnie Machado zyskała w prawyborach druzgoczącą większość poparcia wśród Wenezuelczyków, wynoszącą 94 procent głosów. Było oczywiste, że reżim nie zgodzi się na kandydowanie Machado, dlatego wskazała swoją następczynię – osobę niezwiązaną z opozycją, neutralną i cieszącą się powszechnym szacunkiem, prof. Corinę Yoris. Profesor Yoris również nie została dopuszczona przez reżim do rywalizacji o fotel prezydencki.
Kiedy stało się jasne, że proces wyborczy jest absolutnie nieprzejrzysty, doszło do porozumienia podpisanego na Barbadosie. Wenezuela wraz ze Stanami Zjednoczonymi uzgodniła, że pozwoli na przeprowadzenie demokratycznych wyborów i dopuści do nich opozycję. W wyniku zapewnień Waszyngton zdecydował się na zawieszenie wcześniej nałożonych sankcji.
W ciągu kolejnych miesięcy Maduro udawał, że dopuści do startu kandydata opozycji. Polegało to na tym, że rzeczywiście pozwolił na zarejestrowanie kilku osób, które nie miały znaczenia politycznego i nie cieszyły się rozpoznawalnością, a dodatkowo najczęściej były związane z reżimem. Miało to stwarzać pozory procesu demokratycznego i utrzymać zawieszenie sankcji.
Jednak w procesie rejestrowania fasadowych kandydatów w ostatnich godzinach do systemu zapisał się emerytowany dyplomata Edmundo González. Człowiek absolutnie nierozpoznawalny, który wycofał się z życia politycznego w 2002 roku, a lata działalności dyplomatycznej spędził na placówkach w Algierii i Argentynie.
Wydaje się, że Maduro, z powodu prostego błędu, zezwolił na rejestrację Gonzáleza, który z kolei razem z Marią Coriną Machado wykonał ogromny wysiłek, aby Wenezuelczycy uznali go za kandydata opozycji i oddali na niego swój głos. To właśnie on – człowiek wyważony, spokojny i dyplomatycznie opisujący przywrócenie Wenezueli godności politycznej i ekonomicznej – zyskał ogromne poparcie, które naturalnie w znacznym stopniu zyskał dzięki Machado.
González i Machado spotykali się z mniejszą i większą formą represji ze strony reżimu Maduro, jak chociażby zakaz nocowania w hotelach czy też zatrzymywanie osób sprzedających im empanadas na ulicy.
31 lipca Maduro zwrócił się do Sądu Najwyższego Wenezueli z prośbą o przeprowadzenie kontroli wyborów prezydenckich. Zadeklarował, że partia rządząca jest gotowa pokazać wszystkie arkusze z wynikami niedzielnych wyborów, a on sam „rzuca się w ręce sprawiedliwości”.
Być może to pytanie retoryczne, ale czy Sąd Najwyższy Wenezueli jest instytucją niezależną? Jak głęboki jest wpływ partii rządzącej na państwowe instytucje?
Deklaracja Maduro jest działaniem fasadowym. Chavismo dominuje w Wenezueli od 25 lat, a NicolásMaduro od 11 lat zasiada na fotelu prezydenckim. Przez ten czas zdołał skorumpować wszystkie instytucje, które podlegają jego bezpośredniej kontroli, a na ich czele zasiadają osoby absolutnie lojalne wobec reżimu.
Sąd Najwyższy nie jest wyjątkiem. Oczywiście, napotka on pewien problem, ponieważ NicolásMaduro oficjalnie umywa ręce od wpływania na wynik wyborów. Nie można jednak liczyć w żaden sposób na transparentne przedstawienie wyników i najpewniej po raz kolejny zostanie potwierdzone, że to Maduro zwyciężył w wyborach prezydenckich.
Zaznaczmy, że podczas głosowania nie byli obecni obserwatorzy zewnętrzni, którzy zostali wyproszeni przed wyborami. Wyjątek stanowiło Centrum Cartera, które do tej pory uznawało, że wenezuelskie wybory są przeprowadzane w sposób demokratyczny – z punktu widzenia reżimu stanowiło bezpieczny wybór, jednak ku zaskoczeniu reżimu po opuszczeniu Wenezueli członkowie Centrum Cartera opublikowali bardzo jednoznaczny raport, który stwierdzał, że wybory nie były demokratyczne i zabrakło w nich poszanowania woli ludu.
Nicolas Maduro z pewnością zdaje sobie sprawę z tego, że wszyscy wiedzą o jego rzeczywistej przegranej w wyborach prezydenckich – zarówno w kraju, jak i za granicą. Jednak za wszelką cenę chce zachować władzę.
Zdaniem organizacji pozarządowej Foro Penal w protestach zginęło już 11 osób, dziesiątki zostało rannych, 700 aresztowano. Niektórym zatrzymanym mają zostać postawione zarzuty dotyczące m.in. terroryzmu. W portowym mieście La Guaira ludzie obalili pomnik poprzednika Maduro, Hugo Cháveza. Maduro twierdzi, że to spisek skrajnej prawicy oraz wrogów politycznych, mówi o „gwałtownej, faszystowskiej i kryminalnej kontrrewolucji imperialistów”.
Jak duże poparcie społeczne ma wenezuelska opozycja i czy jest szansa, że protesty społeczne nie zostaną spacyfikowane? Czy po 11 latach rządów oraz ogromnego kryzysu gospodarczego i migracyjnego Wenezuelczycy doprowadzą do przewrotu politycznego?
Opozycja ma ogromne poparcie, a Wenezuelczycy są wściekli. Wyszli na ulice z powodu ogromnej frustracji, zdając sobie sprawę, jak bezczelnie Nicolás Maduro ich oszukał. Wenezuelczycy rzeczywiście liczyli na to, że idąc tłumnie do wyborów i wskazując jednoznacznie na kandydata opozycji, doprowadzą do zmiany władzy. Ludzie mają dosyć Maduro, jego kłamstw oraz dramatycznej katastrofy gospodarczej, która od lat wyniszcza Wenezuelę. Warunki życia są fatalne.
Wenezuelczycy nie wierzą już w deklaracje Maduro o poprawie sytuacji, dlatego wychodzą na ulice miast, skandując hasła antyreżimowe i paląc podobizny Nicolása Maduro oraz obalając pomniki Hugo Cháveza.
Jednak reżim Maduro nie odda władzy po dobroci. O ile pojawiła się nadzieja i oczekiwanie na uczciwe wybory prezydenckie, o tyle dzisiaj jest już jasne, że Maduro chce trwać na fotelu prezydenckim niezależnie od wszystkiego. W ciągu poprzedniej dekady nieraz wysłał na ulicę uzbrojone służby mundurowe, które doprowadzały do krwawych rzezi. Jeszcze przed wyborami Maduro ostrzegał, że sytuacja może się powtórzyć i dochodzą do nas informacje, że Wenezuelczycy są zabijani na ulicach.
Proszę pamiętać: siedząc w naszych wygodnych fotelach w Europie i popijając kawę możemy przyglądać się wenezuelskim protestom z uprzejmą ciekawością. Owszem, protesty zaczynają się od wychodzenia z garnkami i patelniami, w tradycyjnej formie protestu cacerolazo, jednak nie zapominajmy, że ci Wenezuelczycy ryzykują swoje życie i wielu z nich zostało już aresztowanych, kilkanaście osób straciło życie.
To przede wszystkim młodzi chłopcy, którzy nie znają innej rzeczywistości – urodzeni w czasie chavizmu – domagają się wolności i możliwości przeżycia. Chcą żyć i rozwijać się w wolnej Wenezueli, gdzie mogliby spokojnie budować ze swoimi rodzinami przyszłość. Nie chcą uciekać, jednak 8 mln osób już opuściło kraj, uchodząc przed przemocą polityczną i katastrofą gospodarczą w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Obecnie szacuje się, że jeśli Maduro zostanie na fotelu prezydenckim, to emigrować zamierza dalsze 2-3 mln Wenezuelczyków.
Nie zapominajmy również, że Wenezuelczycy uciekną przede wszystkim na północ, przez szalenie niebezpieczny przesmyk Darién (gdzie wielu z nich straci życie), a następnie ruszą przez Amerykę Centralną i Meksyk do granicy ze Stanami Zjednoczonymi, które już teraz doświadczają kryzysu migracyjnego. W przededniu wyborów prezydenckich w USA ma to ogromne znaczenie.
Osobiście nie lubię zadawać tego pytania, jednak mimo wszystko: czy uważa Pani, że sytuacja w Wenezueli może eskalować, a Wenezuelczycy nie zaprzestaną protestów?
Wydaje się bardzo prawdopodobne, że Nicolás Maduro będzie skalował stosowaną przemoc, ponieważ postanowił pozostać na fotelu prezydenckim. Nie zapominajmy, że to człowiek niesamowicie skorumpowany, na którym ciążą bardzo poważne zarzuty, dotyczące również organizowania działań przestępczych, takich jak chociażby przemyt narkotyków, czy też łamania praw człowieka. Gdyby ustąpił, może oczekiwać jedynie aresztowania i spędzenia reszty życia w więzieniu.
Maduro zamienił Wenezuelę w narkopaństwo – to on stoi na czele siatki skomplikowanych zależności w kartelach narkotykowych. Nie może po prostu odejść, ponieważ wówczas cała konstrukcja przemytnicza będzie miała trudność w utrzymaniu status quo. To wiąże się nie tylko z ogromnymi pieniędzmi, ale również uwikłaniem w bardzo (mówiąc kolokwialnie) brudne interesy.
Sprawia to, że Maduro stał się niejako zakładnikiem całej sytuacji. Dlatego część osób z jego otoczenia bardzo silnie nalega na to, aby mimo kolejnych przestępstw Maduro pozostał na stanowisku prezydenta – a to, że Wenezuela pozostanie w izolacji, nie zmieni gruntownie położenia kraju. Tym bardziej, że z gratulacjami do Nicolasa Maduro pośpieszyli liderzy krajów znaczących dla gospodarki Wenezueli, jak Rosja, Chiny i Iran.