Początkowy symbol
Niewzruszona postawa Zełeńskiego w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji jest symbolem, który dodawał przez wiele trudnych miesięcy sił Ukraińcom. W kraju, gdzie elity polityczne przeżarte są korupcją i układami, prezydent stał się uosobieniem człowieka czynu i bohaterstwa. Nie uciekł, jak proponowali sojusznicy, z prawie oblężonego Kijowa, nie porzucił urzędu w trudnych chwilach. Został, kierował, dowodził, dodawał otuchy.
Mało kto w lutym i marcu wypominał mu złe decyzje sprzed inwazji. Później również milczano o nich, bo przecież Ukraina systematycznie odzyskiwała swoje terytorium. Najpierw wygoniono Rosjan z obwodu kijowskiego i odparto zagrożenie stolicy, zmuszono ciągłymi atakami do opuszczenia Wyspy Węży na Morzu Czarnym (niszcząc przy okazji krążownik Moskwa, okręt flagowy i dumę Floty Czarnomorskiej), odzyskano w błyskawicznym rajdzie dużą część obwodu charkowskiego z Kupiańskiem i Izjumem na czele aż w końcu wygoniono Rosjan za Dniepr, przywracając ukraińską kontrolę nad jedynym zdobytym w pełnoskalowej inwazji ośrodku obwodowym, jakim był Chersoń.
Teraz jednak wielu ludzi przypomina sobie o tym, że w lutym, kiedy wywiad amerykański od wielu miesięcy głośnio ostrzegał przed inwazją, Zełeński do ostatniej chwili wstrzymywał ogłoszenie powszechnej mobilizacji. Jedynie 22 lutego nakazał wszczęcie procedury powołania do służby rezerwistów. Mobilizacja została ogłoszona 24 lutego wieczorem, kiedy od kilkunastu godzin rosyjskie wojska wchodziły na terytorium Ukrainy. Tamta decyzja zapewne zakończyłaby się fatalnie, gdyby nie fakt, że Ukraina od 2014 roku prowadziła wojnę z Rosją w Donbasie, gdzie w chwili wybuchu wojny znajdowało się pod bronią nawet do 40 tys. ukraińskich żołnierzy. Tam, gdzie ich nie było – na północy Kijowa, Sum, Czernichowa, Charkowa czy Chersonia, tam rosyjskie wojska osiągały relatywnie szybki marsz w głąb kraju.
Ustawa o mobilizacji
Tak, jak wtedy brakowało ukraińskiej armii ludzi, tak brakuje ich obecnie. Z tą jednak różnicą, że wtedy zasób ochotników był nieporównywalnie większy niż dziś. Ukraińcy wojskowi już w lecie 2023 roku, jeszcze zanim na dobre ruszyła nieudana ofensywa na Zaporożu, ostrzegali, że czas podjąć decyzje o dodatkowej mobilizacji obywateli Ukrainy do wojska. Poza problemami sprzętowymi, związanymi z brakiem amunicji, największą bolączką Ukrainy jest dziś brak ludzi na froncie. Ci, którzy walczą od ponad dwóch lat, są już zmęczeni – tak psychicznie, jak i fizycznie. Potrzebują demobilizacji. Jednak ze względu na doprowadzenie do luk kadrowych, nie jest to dzisiaj możliwe.
Zełeński i jego polityczne zaplecze znów, pomimo racjonalnych przesłanek, nie podjęło odpowiednio wcześnie decyzji o objęciu mobilizacją większej części społeczeństwa. Tak, jak w 2022 roku Zełeński bał się strat ekonomicznych i odpływu kapitału z Ukrainy, tak trudno zrozumieć jego obecne obawy, w drugim roku pełnoskalowej inwazji.
Ustawa o mobilizacji, która m.in.: zmniejsza wiek mobilizacji do 25 lat, wprowadza elektroniczny system mobilizowanych, wysyła na powtórne badania lekarskie wcześniej uznanych za niezdolnych do służby została przyjęta na początku kwietnia. Jednakże jej zapisy w pełni wchodzą w życie dopiero 18 maja. Cały czas nie przyjęto również ustawy, dotyczącej mobilizacji skazanych i karanych, którzy zakończyli odsiadkę w więzieniu. Pierwsze efekty ustawy będzie można zobaczyć na froncie najszybciej za trzy miesiące – tyle ma trwać wstępne szkolenie rekrutów. Jednak w praktyce termin ten może się wydłużyć nawet do więcej niż półrocza. To ogromny problem dla utrzymania frontu, który nie został odpowiednio przygotowany do dalszych postępów rosyjskich wojsk.
Czarne chmury?
W 2022 i 2023 roku uporczywą obronę Bachmutu tłumaczono m.in. koniecznością przyszykowania kolejnych linii obrony m.in. w rejonie miasta Czasiw Jar. Dzisiaj Rosjanie równają w połowie już zajęty Czasiw Jar z ziemią. Czy zatem warte było poświęcenie tysięcy ukraińskich żołnierzy po to, aby Bachmut stał się nadaremnym, krwawym symbolem wojny?
Politycznych decyzji podejmowanych przez Zełeńskiego w sprawie wojny dziś nie można oceniać pozytywnie, bez względu na to, jak słuszna motywacja nim kieruje. Gdyby decyzje o mobilizacji zostały podjęte jeszcze w 2023 roku, wtedy istniałaby szansa na szczęśliwszą a przynajmniej spokojniejszą sytuację na froncie. Tak się nie stało i dziś Ukraina oddaje to, czego tak dzielnie broniła przez ponad dwa lata. A może to nie być jeszcze koniec ustępstw.
Coraz więcej informacji dociera o szykowanej wielkiej ofensywie rosyjskiej armii, która mogłaby zacząć się w maju lub czerwcu. Rosjanie mają zasoby – szacuje się, że miesięcznie dobrowolnie do rosyjskiej armii wstępuje około 20-30 tysięcy Rosjan. Rekruci kuszeni są ogromnymi w skali Rosji zarobkami i innymi benefitami m.in. spłatą części kredytu mieszkaniowego. Dodatkowo Rosjanie najmują do służby przedstawicieli innych nacji m.in. obywateli krajów Afryki, Azji Centralnej czy Indii i Nepalu. Ten proces pozwala na odtwarzanie zdolności bojowych rosyjskiej armii oraz systematyczne i kompleksowe szkolenie.
Jeżeli Ukraina poniesie porażkę na polu militarnym, to nie będzie to tylko wina Zachodu, który opieszale dostarcza swoją pomoc wojskową. Wina będzie leżeć również, a może nawet przede wszystkim w decyzjach niepodjętych, lub podjętych zbyt późno, w gmachu na ulicy Bankowej w Kijowie.