Materiał powstał przy współpracy POLON.pl i podcastu Podróż bez Paszportu.
Mateusz Grzeszczuk, Podróż bez Paszportu: Dzisiaj rozmawiamy o pomocy międzynarodowej dla Ukrainy. Ze mną jest dr Wojtek Wilk z fundacji Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej.
Jestem świadomy tego, że Ukraina powoli znika z czołówek polskich mediów. Już nie emocjonuje nas tak bardzo to, co dzieje się na froncie – co nie oznacza oczywiście, że Ukraina tej pomocy nie potrzebuje, w szczególności pomocy humanitarnej.
Wojtek Wilk, Fundacja PCPM: Osobiście jestem bardzo zaniepokojony tym, że upada finansowanie pomocy humanitarnej (oraz pomocy wojskowej), gdy uwaga świata przechodzi gdzieś indziej. Katalizatorem tego procesu była wojna w Gazie, która jest największym kryzysem humanitarnym na Bliskim Wschodzie od wielu, wielu lat.
Z jednej strony jest to proces, który dla nas – jako pracowników zajmujących się pomocą humanitarną – jest zrozumiały, jasny, powtarzający się jak mantra co kryzys. Obserwujemy skupienie świata na danej sytuacji przez kilka miesięcy (i tak w przypadku Ukrainy trwało ono wyjątkowo długo), natomiast pojawiają się nowe wyzwania i nowe kryzysy, powodujące odsunięcie albo przesunięcie się światowej uwagi gdzieś indziej. Z kolei za przesunięciem uwagi idzie finansowanie.
Ukraina jest pod pewnym względem unikalna. Międzynarodowy system pomocy humanitarnej jest przystosowany do działań w krajach, gdzie rola państwa w zakresie pomocy społecznej jest bardzo niska albo w ogóle jej nie ma. Przykładowo, w krajach afrykańskich nie ma w ogóle pomocy socjalnej ze strony państwa. Oczywiście, istnieje służba zdrowia czy edukacja, ale świadczenia socjalne, np. w postaci renty, emerytury czy świadczeń dla osób z niepełnosprawnością – tego nie ma.
Organizacje humanitarne w takiej sytuacji wiedzą, że są odpowiedzialne za tą działkę. Praktycznie wszyscy pracownicy zajmujący się pomocą humanitarną przez lata pracy wykształcili tryb myślenia mówiący, że właściwie mogą pracować niezależnie od tego, co dane państwo realizuje w ramach swojej polityki pomocy socjalnej.
Natomiast Ukraina jest zupełnie innym krajem, ponieważ rząd ukraiński posiada system pomocy socjalnej, są wypłacane emerytury i renty. Fakt, że one nie są wysokie, ale są. Dla bardzo dużej części pracowników zajmujących się pomocą humanitarną jest to całkowicie nowa sytuacja, do której nie potrafią się w pełni dostosować.
Po pierwsze, ogromnym problemem jest to, w jaki sposób skoordynować pomoc humanitarną z systemem pomocy socjalnej Ukrainy. Po drugie, w jakiej wysokości powinna być świadczona pomoc humanitarna, aby nie stanowiła konkurencji dla systemu opieki socjalnej Ukrainy. Po trzecie, jak najlepiej gospodarować pomocą humanitarną, kiedy spadają środki.
Obawiam się tutaj jednej rzeczy, którą widzieliśmy już na Ukrainie w poprzednich latach. Jak Państwo pamiętacie w 2014 roku Putin najechał Krym i obwód Ługański i Doniecki, miała miejsce wojna, która objęła ten obszar Ukrainy. Z samego obwodu Ługańskiego i Donieckiego uciekło 1,5 mln ludzi – jak na kryzysy europejskie jest to bardzo znacząca liczba. W tym momencie ONZ bardzo szybko – również ze względu na ograniczone środki finansowe – skupił swoją pomoc humanitarną na obszarze przylegającym do linii frontu, tak w odległości do 50 km, oraz na obszarach kontrolowanych przez tzw. separatystyczne republiki Ługańską i Doniecką.
Byłem bardzo krytyczny wobec tej decyzji. Ktokolwiek, mający jakąkolwiek możliwość wyjechania spoza strefy 50 km od linii frontu, zrobił to, ponieważ jest to strefa zasięgu ognia artyleryjskiego. Konsekwencją decyzji ONZ było wykształcenie się grupy osób mieszkających w tej odległości, znajdujących się stale w zagrożeniu, bardzo zależnych od pomocy humanitarnej. Gdziekolwiek przez wiele lat spada ogień artyleryjski, tam nie rozwinie się żaden biznes. W związku z tym regiony doświadczały potężnej stagnacji gospodarczej i wysokich poziomów bezrobocia.
Natomiast osoby, które wyjechały do Charkowa, Połtawy czy Zaporoża, zostały zupełnie bez pomocy humanitarnej – mimo, że były to często rodziny wielodzietne, kobiety, które na wojnie straciły mężów itd.
Była to decyzja, przepraszam, ale naprawdę głupia. Obawiam się, że wraz z pewnego rodzaju zamrożeniem sytuacji wojskowej na Ukrainie i wraz ze spadkiem finansowania, ONZ może mieć tendencję do geograficznego zawężania obszaru pomocy.
Paradoksalnie najbardziej albo równie potrzebujące są osoby, które wyjechały dalej i są rozbitkami wewnątrz granic Ukrainy, a także te społeczności, które ich przyjmują. Lwów przyjął kilkaset tysięcy uciekinierów – to są miasta naprawdę bardzo dociążone kryzysem. W samej Ukrainie liczba uchodźców wewnątrz kraju przekracza 12 mln ludzi.
Wspomniał Pan o zamrożeniu działań, ale czy to w jakiś sposób przekłada się to na pomoc humanitarną? Czy zachodni partnerzy mają świadomość, jak organizacje międzynarodowe się na to zapatrują? Rozumiem, że Państwa centrum także rozmawia z innymi organizacjami na miejscu.
Organizacje humanitarne mają podstawowe założenie co do zarządzania naszą sytuacją bezpieczeństwa. Przekłada się to również na to, w jaki sposób zapatrujemy się na sytuację humanitarną. Organizacje humanitarne nie są uzbrojone, nie posiadają ochrony. Polegamy przede wszystkim na unikaniu sytuacji niebezpiecznych. Dlatego też organizacje humanitarne z zasady nie pchają się na stałą linię frontu. Większość z nich ze względu na stopień zagrożenia nie działa tam, gdzie spadają bomby – nie dlatego, że tam nie powinniśmy działać, tylko dlatego, że bilans stopnia ryzyka do osiąganych efektów jest po prostu niekorzystny. W strefie przyfrontowej pozostało bardzo niewiele osób i na takie sytuacje musimy patrzeć holistycznie.
Natomiast co do rozwoju sytuacji wojskowej, a przez to także i politycznej, to chyba nikt nie jest w stanie tego dokładnie przewidzieć. Na całe szczęście tryb pomocy humanitarnej jest na tyle efektywny i elastyczny, że jeżeli sytuacja by się zmieniła, to wtedy pomoc się do niej dostosuje. Dywagacje „jak będzie wyglądała sytuacja wojskowa na Ukrainie w połowie 2024 roku” nie są obecne wśród organizacji humanitarnych, ponieważ to nie zależy od nas. My będziemy reagować na zmieniającą się sytuację.
Powinniśmy pamiętać o tym, że pomoc humanitarna kieruje się kilkoma podstawowymi standardami: neutralności, apolityczności, humanitaryzmu (czyli skupienia się na potrzebach potrzebującego człowieka) oraz niezależności operacyjnej (nie jest tak, że dajemy pomoc humanitarną państwu albo państwowej organizacji, tylko próbujemy z nią dotrzeć niezależnie od struktur politycznych).
Prosze zauważyć, że pomoc humanitarna trafia tylko i wyłącznie do części Ukrainy kontrolowanej przez rząd ukraiński. Nie ma zachodniej pomocy humanitarnej na obszarach kontrolowanych przez Rosjan. Osoby, które od wielu lat pracują w pomocy humanitarnej, czują się z tym trochę nie w pozrądku, ponieważ po drugiej stronie frontu również znajdują się osoby potrzebujące. Tam ta sytuacja może być paradoksalnie dużo cięższa niż na terytoriach kontrolowanych przez rząd.
Rosja niejako rozwiązuje za nas dylemat moralny, ponieważ nie dopuszcza jakichkolwiek zachodnich organizacji humanitarnych na drugą stronę frontu. Praca na tamtym obszarze byłaby również dla nas niesamowicie niebezpieczna, ze względu na to, jakim państwem bezprawia Rosja.
Powinniśmy jednak pamiętać, że po drugiej stronie frontu też znajdują się miliony ludzi, którzy potrzebują pomocy. Jeżeli tylko istniałaby możliwość ich wsparcia, to powinniśmy to zrobić. Paradoksalnie, tutaj w pomoc mogłyby zaangażować się kraje pośrednio czy bezpośrednio wspierające Rosję, np. Chiny. Jednak Pekin w ogóle nie myśli w tych kategoriach.
Wiemy jaka sytuacja panuje po drugiej stronie, dlatego, że ludzie z rosyjskiej strony linii frontu przedostają się na obszary kontrolowane przez rząd ukraiński, albo też dostają się do krajów UE okrężną drogą, np. przez Łotwę czy Turcję. Stąd dochodzą do nas informacje, jak ciężka jest sytuacja po drugiej stronie linii frontu na Ukrainie.
To może być trudne pytanie, ale domyślam się, że jest bardzo ciężko o informacje z drugiej linii frontu, ze strony rosyjskiej. Być może są jakieś wieści od ukraińskich wojskowych? Rosjanie często chwalą się odbudową Mariupola i innych miejscowości. Czy ma Pan wieści, jak jest po drugiej stronie pod kątem humanitarnym?
Przede wszystkim Rosja nie dopuszcza nikogo. Mieliśmy taką sytuację w PCPM w 2015 roku, gdy przez jedną z agend ONZ dostaliśmy duży projekt (na nasze ówczesne warunki), aby wspierać społeczności mieszkające w promieniu kilku kilometrów od linii frontu w Donbasie. Wówczas agenda ONZ poprosiła nas, abyśmy to samo robili po drugiej stronie linii frontu, w Republice Ługańskiej. Przejechaliśmy na drugą stronę i poszliśmy do władz, chcąc prosić o rejestrację i zgodę na działanie.
Pierwsza odpowiedź brzmiała „a tak, oczywiście”, jednak informacja musiała pójść gdzieś wyżej. Dosłownie dzień później przyszli do nas panowie z KGB i powiedzieli „wyjeżdżajcie i więcej tu nie wracajcie”. Zostaliśmy de facto wyrzuceni z Ługańskiej Republiki Ludowej, głównie dlatego, że byliśmy polskim NGO. Obok nas pracował czeski NGO, który wówczas był lepiej postrzegany przez Rosjan, jako reprezentant bardziej prorosyjskiego kraju. Pozwolono im działać.
Polskie organizacje humanitarne po drugiej linii frontu na Ukrainie czy w ogóle na obszarach kontrolowanych przez Rosję w ogóle nie mają czego szukać. Jakiekolwiek postawienie przez nas tam stopy byłoby niesamowicie niebezpieczne. Powiem Panu jednak, że także bardzo niebezpieczne jest dostarczanie pomocy humanitarnej w bezpośrednim pobliżu linii frontu.
Mieliśmy do czynienia z wieloma polskimi wolontariuszami, którzy na własną rękę nieśli pomoc w miejscach, które są nawet w zasięgu ognia moździerzowego, czyli jakieś dwa czy trzy kilometry od linii frontu. Bardzo często kończyło się to poważnymi zranieniami albo przypadkami śmierci.
W takiego typu wypadkach trzeba bardzo rozważyć ryzyko vs konieczność pomocy. To bardzo ciężka decyzja, ponieważ – co by nie mówić – na Ukrainie mamy do czynienia z najbardziej intensywnym konfliktem zbrojnym w Europie od czasu II wojny światowej, który trwa już niemal tyle, co połowa II wojny światowej na froncie wschodnim. A była ona największą wojną w Europie w historii.
W jaki sposób pracownicy PCPM dbają o swoje bezpieczeństwo?
Nie do końca mogę wchodzić publicznie w szczegóły operacyjne. Jednak podstawę stanowi koordynacja działań z lokalnymi władzami, które mają najlepszy ogląd tego, co jest a co nie jest bezpieczne. Jeżeli lokalne władze mówią nam „nie idźcie tam” czy „nie idźcie tam o tej godzinie”, to my się tego słuchamy.
Po drugie, bardzo ważną rzeczą jest umożliwienie natychmiastowej ewakuacji, dosłownie w ciągu pół minuty czy kilkunastu sekund, ponieważ na ten obszar może spaść ogień artyleryjski.
W Charkowie podczas pierwszych tygodni wojny, uruchomiliśmy system ewakuacji ludności cywilnej ze wschodniej Ukrainy (tam PCPM pracował) w kierunku Lwowa. Z powrotem w autobusach, które wywoziły cywilów, jechała pomoc humanitarna. Zorientowaliśmy się, że jeżeli podjeżdżała w Charkowie większa ciężarówka, to natychmiast – dosłownie w ciągu minuty – w to miejsce spadał ogień artyleryjski albo zimne pociski, dlatego, że Rosjanie z dronów widzieli co się dzieje. To wymusiło na nas zmianę sposobu rozdystrybuowania pomocy, jeździliśmy małymi samochodami tak, żeby z drona nie było widać, że jest to dystrybucja pomocy humanitarnej. Jeżeli Rosjanie widzieli jakiekolwiek zgrupowanie się ludzi wokół ciężarówki, natychmiast leciały tam pociski artyleryjskie.
Chciałbym podkreślić, że potrzeby w zakresie pomocy humanitarnej obejmują cały obszar Ukrainy. Zbyt wielu z nas – ekspertów, dziennikarzy, dyplomatów, osób od pomocy humanitarnej – skupia się na potrzebach w pobliżu linii frontu. Jednak znowu, stamtąd praktycznie wszyscy wyjechali. W pobliżu linii frontu zostały osoby, które albo są zbyt stare i pozostały w domach, albo osoby, które ze względu na obowiązki zawodowe nie mogły wyjechać. Natomiast społeczności, które przyjęły uchodźców (Połtawa, okolice Charkowa, wioski w Karpatach), tam też jest potrzebna pomoc. W PCPM skupiamy się nie tylko na pomocy w pobliżu linii frontu, gdzie naszym głównym obszarem skupienia jest Chersoń, lecz także niesiemy pomoc uchodźcom, którzy znaleźli schronienie w Karpatach czy w innych miejscach na Ukrainie.
Chersoń jest akurat ciekawym miejscem. Wojska rosyjskie kontrolowały ten obszar do sierpnia czy września 2022 roku. Wycofując się, ograbiły Chersoń do cna. Stanęliśmy tam przed wyzwaniem zupełnie innego rodzaju. Władze miejskie Chersonia, kiedy wróciły do swoich budynków, zastały je całkowicie rozszabrowane, w tym np. departament pomocy społecznej.
Był on odpowiedzialny nie tylko za pomoc socjalną, ale także za wystawianie zaświadczeń o niepełnosprawności. A ludzie, którzy zostali ranni podczas bombardowań czy wojny, bez zaświadczenia o niepełnosprawności nie dostaną renty, nie mają żadnych środków do życia. Departament pomocy społecznej miasta Chersoń nie był w stanie w ogóle pracować. Rozgrzebano i ukradziono wszystko, od komputerów i serwerów po rowery.
Dlatego też pomoc humanitarna to nie tylko pomoc, którą można sobie wyobrazić jako paczkę z jedzeniem, z materiałami higienicznymi czy zapewnienie dostępu do czystej wody itd. Na Ukrainie musimy wejść w melanż pomocy humanitarnej ze wsparciem instytucji, dlatego, że te instytucje mogą osiągnąć de facto o wiele więcej niż organizacje niosące pomoc humanitarną.
PCPM w Chersoniu, dzięki funduszom otrzymanym od rządu Tajwanu pomogło odbudować zdolności departamentu pomocy społecznej miasta Chersoń. Pozwoliło to nie tylko na niesienie pomocy humanitarnej, którą władze miasta dostają z różnych źródeł, ale także na wypłaty pomocy społecznej dla osób, które były ranne wskutek wojny, która szalała na tym obszarze przez ostatnie półtora roku. Osobnym, ciekawym tematem jest pomoc Taipei. Tajwańczycy bardzo zaangażowali się w pomoc na Ukrainie, biorąc pod uwagę ich możliwości i odległość od Kijowa.
W przypadku Chersonia miasto jest nieustannie ostrzeliwane. Dojeżdżając do niego, musimy wykonać tzw. hit and run. Przyjeżdżać, załatwiać sprawę, mieć samochód w gotowości do ewakuacji. Pracownicy są w kamizelkach kuloodpornych i hełmach, bo pociski rosyjskie mogą spaść w każdej chwili. Ograniczamy swoją obecność czasowo do minimum i uciekamy.
Natomiast sami Ukraińcy obserwują pewnego rodzaju prawidłowości, np. że Rosjanie strzelają w określonych porach. Czasami w niektórych miejscach nam mówią „teraz ok. 13 nie będą strzelać bo jedzą obiad”. Jeżeli my bądź nasi ukraińscy partnerzy obserwujemy takie prawidłowości, próbujemy je wykorzystać, aby zwiększyć nasze bezpieczeństwo.
Całe nagranie mogą państwo odsłuchać pod poniższym linkiem
Strona Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej: https://pcpm.org.pl/
Opracowała: Magdalena Melke
Autor: Mateusz Grzeszczuk